James
Potter wszedł do swojego domu, marząc tylko o położeniu się do
łóżka u boku żony. Zobowiązał się do uczestnictwa w kolejnej
misji, tym razem w zastępstwie Petera. Ostatnio jego przyjaciel
często gdzieś znikał i nikomu nie mówił gdzie. Członkowie
Zakonu twierdzili, że ma jakąś tajną misję. Był skłonny w to
uwierzyć. Ostatnio ludzi było mniej niż zadań do wykonania.
Zamknął cicho drzwi, nie chcąc obudzić rodziny i z powrotem
założył podstawowe zabezpieczenia. Przez moment serce biło mu
szybciej, gdy zauważył bałagan w salonie. Dopiero po chwili zdał
sobie sprawę, że po podłodze rozrzucone są tylko zabawki jego
syna, a czerwona plama na fotelu musi być dżemem albo keczupem.
Harry zapewne znowu nie chciał jeść i dał to Lily wyraźnie do
zrozumienia. Machnął różdżką, a w pokoju na powrót zapanował
porządek.
Postanowił,
że na razie nie będzie szedł spać ani budził żony. Chwila
samotności i ciszy dobrze mu zrobi. Opadł na fotel, czując,
że zanim pójdzie pod prysznic, musi odzyskać choć trochę sił.
Odchylił głowę do tylu, a na jego twarz wypłynął uśmiech.
Udało im się odkryć jedną z kryjówek śmierciożerców. Nie było
łatwo. Śledzili ich na zmianę tygodniami, ale dopięli swego.
Cieniem na ich sukcesie kładło się tylko to, że kilka osób
musiało się ujawnić jako członkowie Zakonu. Kwestią godzin było,
kiedy wszyscy poplecznicy Czarnego Pana zostaną poinformowani, że
trzeba bezwzględnie się ich pozbyć. Dobrze byłoby, by się
ukryli, ale to nie wchodziło w grę. Miał świadomość, że gdyby
to on musiał się ujawnić, nie dopuściłby do odsunięcia go od
walki. Stałby z podniesioną głową i patrzył śmierci w oczy, jak
przystało na byłego Gryfona.
Z
dość ponurych rozmyślań oderwał go dzwonek do drzwi. Od razu
poczuł, jak adrenalina znów zaczyna krążyć w jego żyłach. Po
chwili stał przed drzwiami, trzymając
w
dłoni różdżkę, gotów bronić się przed potencjalnym atakiem.
-
Kto tam? - zapytał szeptem, nie chcąc budzić żony.
-
Syriusz Black - odpowiedział znajomy głos. Zwalczył w sobie ochotę
natychmiastowego otwarcia drzwi. W tych czasach nie można było ufać
nikomu.
-
Jesteś animagiem? - zadał pierwsze pytanie, przełykając ślinę.
Odliczał sekundy do odpowiedzi. Zbyt długie milczenie mogło
wskazywać na wahanie, a to - na możliwość ataku. Raz,
dwa…
-
Tak. - Głos Syriusza był wyważony i spokojny.
-
Jaką przyjmujesz postać? - Zacisnął mocniej palce na różdżce.
Nie znosił takiego przepytywania. Dopiero przypadek dalszej rodziny
Hestii Jones skutecznie przekonał go, że jest to konieczne.
-
Pies - padła ostatnia odpowiedź po drugiej stronie drzwi. James
opuścił różdżkę i otworzył drzwi. Spojrzał na przyjaciela,
którego od lat traktował jak brata, a potem odsunął się, by
wpuścić go do mieszkania. Syriusz miał jednak inne plany. Chwycił
go
w
ramiona i przycisnął do siebie. Brunet lekko nieporadnie
odwzajemnił jego gest, dobrze rozumiejąc, dlaczego to zrobił.
Zazwyczaj unikali tak bliskiego kontaktu fizycznego, uznając go za
bardziej zarezerwowanego dla kobiet. Wojna znosi jednak wiele tabu.
Zapewnianie gestami, że wszystko jest w porządku to tylko jeden z
przykładów.
-
Byłeś na misji, prawda? - zapytał po chwili Syriusz, gdy siedzieli
w fotelach w salonie.
-
Tak - westchnął James, przeczesując palcami włosy. Pod oczami
miał cienie, które dodatkowo pokrywała cieniutka siatka pierwszych
zmarszczek.- Zastąpiłem Petera, poprosił mnie o to. Znowu.
-
A czy ty przypadkiem nie idziesz jutro do pracy? - zmarszczył brwi
towarzysz jego szkolnych psot.
-
Idzie - odpowiedziała Lily, schodząc na dół i dołączając do
mężczyzn. Na rękach trzymała śpiącego Harry’ego. - Ale wiesz,
jaki jest. Nikt go nie przekona, że powinien czasami odpuścić. -
Choć obaj mężczyźni wyczuwali w jej glosie lekką pretensję,
Syriusz dostrzegł również bezwarunkową miłość do męża i dumę
z jego działań.
-
Cały James - wskazał na Harry'ego, który właśnie się obudził i
uśmiechnął do niego, pokazując dziąsła. - Wujek coś dla ciebie
ma - powiedział z uśmiechem, przyglądając się chłopcu, który
wyglądał jak wykapany James. Z wyjątkiem oczu. Te miał po matce.
-
O nie, Syriuszu, chyba nie kupiłeś mu tej dziecinnej miotełki? -
jęknęła Lily.
-
Nie kupiłem - wyszczerzył się w uśmiechu, który za czasów
szkolnych powodował, że niejedna dziewczyna straciła dla niego
głowę. - Jest jeszcze za małym chłopcem, by na niej latać, a ja
jestem odpowiedzialnym ojcem chrzestnym, przecież o tym wiesz.
-
Ty i odpowiedzialność to jak Snape i szampon - parsknął śmiechem
James, który dzięki obecności przyjaciela zapomniał o zmęczeniu.
-
James! - skarciła go Lily, robiąc oburzoną minę.
-
Przepraszam - powiedział mężczyzna, posyłając jej ostrożny
uśmiech. Jego rudowłosa ukochana wciąż była przewrażliwiona na
punkcie swojego byłego przyjaciela. - Musisz jednak przyznać, że…
- urwał, widząc, jak żona otwiera usta. Mógł się z nią
drażnić, ale za kłótniami nie przepadał.
-
Syriusz, a ty kiedy masz zamiar się ustatkować? - zażartowała,
dobrze wiedząc, że ich przyjaciel nie ma żadnej dziewczyny na oku.
-
Ależ ja jestem ustatkowany, i to bardzo - obruszył się brunet,
powodując wybuch śmiechu. Harry skrzywił się i wybuchnął
płaczem. Matka zaczęła go kołysać, chcąc, żeby się uspokoił.
Chrzestny pochylił się nad nim, wyciągając z kieszeni jakąś
grzechotkę i podał ją chłopcu, który od razu zaczął się
nią bawić. Tylko James usłyszał cichy dzwonek do drzwi. Wyszedł
z salonu, aby wpuścić niespodziewanego gościa, zostawiając żonę
sam na sam z przyjacielem. Po plecach przebiegł mu dreszcz, choć
intuicja podpowiadała mu, że nie jest to ktoś, kto mógłby im
zagrozić. Zaufanie było towarem deficytowym i przeznaczonym
tylko dla najbliższych.
-
Kim jesteś i czego chcesz? - zapytał, szukając w kieszeni różdżki.
Zapomniał, że zostawił ją na stoliku w salonie.
-
Albus Dumbledore - przedstawił się stojący za drzwiami czarodziej.
-
Jaka jest moja największa tajemnica? - zapytał, wciąż nie mogąc
odnaleźć różdżki. Ręka mu się zatrzęsła, gdy przez dłuższą
chwilę panowała cisza, a on zdał sobie sprawę, że jest
bezbronny.
-
Posiadasz pelerynę-niewidkę, która jest przekazywana z pokolenia
na pokolenia - odpowiedział dyrektor Hogwartu spokojnie. Potter
otworzył drzwi, wpuszczając go do środka. - Dobry wieczór -
przywitał się.
-
James, kto to? - zawołała z salonu Lily. Nie zdążył
odpowiedzieć. Siwowłosy mężczyzna ruszył w stronę
pomieszczenia, z którego dobiegał głos. - Pan profesor - ucieszyła
się, gdy tylko go zauważyła.
-
Dobry wieczór - powtórzył. Zza jego pleców wychynął James,
który zabrał syna z rąk żony i usiadł na sofie obok przyjaciela.
- Lily, Syriuszu - skinął im głową, a na jego twarzy pojawił się
uśmiech.
-
Coś się stało? - zapytał Łapa, poważniejąc.
-
Wręcz przeciwnie - stwierdził. - Chciałem ci pogratulować
sprawnego poprowadzenia misji - zwrócił się do Jamesa. - Udało ci
się wykonać zadanie.
-
Ale przecież musieliśmy ujawnić ludzi… - powiedział brunet, a w
jego oczach pojawiło się niezadowolenie z samego siebie.
-
Nieprawda - pokręcił głową Dumbledore, który nawet nie usiadł.
Stał w drzwiach, oparty o framugę i wciąż uśmiechał się
dobrotliwie. - Od naszego kontaktu wiem, że nic takiego nie miało
miejsca. Poplecznicy Czarnego Pana nawet się nie zorientowali, że
pogubiliście maski i kaptury. Gratulacje. - Odwrócił się do Lily.
- Możesz być z niego dumna.
-
Jestem - powiedziała z uśmiechem. - Jestem - powtórzyła, jakby to
miało podkreślić wagę jej słów.
-
Nie będę wam zajmował więcej czasu. Należy wam się spokojny
wieczór – przyznał dyrektor, któremu spieszyło się, by wrócić
do zamku. Pozostawienie go na dłuższy czas, pozbawionego ochrony,
jaką gwarantowała jego osoba, nie było dobrym pomysłem. Chciał
jednak przekazać Jamesowi dobre wieści i przy okazji sprawdzić,
jak się mają. Wiedział, że nie jest łatwo i że często
nadrabiają miną, mówiąc mu, że wszystko jest w porządku.
-
Może pan z nami zostać, będzie nam miło - zaproponowała ruda.
-
Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia - zaoponował. - Dobranoc,
kochani. - Z tymi słowami wyszedł z pomieszczenia, ukrywając pod
gęstą brodą szeroki uśmiech.
W
przedpokoju usłyszał, jak Syriusz opowiada jakiś dowcip, a Lily i
James wtórują mu śmiechem. Spojrzał na ich cienie, tańczące w
nikłym świetle małej lampki i nagle poczuł przypływ nadziei,
która miała mu dać siłę na kolejne dni walki z siłami zła.
Życzył im wszystkim jak najlepiej, bo ich odwaga działała cuda.
Przecież
pewnego dnia ta okrutna wojna dobiegnie końca, a wówczas wszyscy
będą mogli żyć normalnie, bez konieczności ukrywania się i
działania w tajnych stowarzyszeniach.
***
-
I co mi dasz w zamian, Severusie? - zapytał Dumbledore, nie
okazując, jak bardzo wstrząsnęło nim to, czego się dowiedział.
Czarnowłosy mężczyzna wykrzywił wargi w czymś, co od biedy można
było nazwać ironicznym uśmiechem. Milczał chwilę, myśląc
intensywnie, co może ofiarować dyrektorowi.
-
Wszystko - powiedział w końcu, czując, że i tak nie zostało mu
nic.
***
Dumbledore
szybkim krokiem opuścił Hogwart, wcześniej rzucając na siebie
zaklęcie zwodzące. Musiał powiedzieć Lily i Jamesowi, czego się
dowiedział. Nie mógł tego przed nimi ukrywać, choć jednocześnie
próbował przesunąć to w czasie. Robił to, bo miał wtedy
wrażenie, że widmo śmierci, które pojawiło się nad rodziną
Potterów, jest trochę mniej realne.
Teleportował
się pod ich dom. Gdy wylądował, jego ciało przeszył zimny
dreszcz. Przeniósł spojrzenie z przydrożnej latarni na okno młodej
rodziny i z bólem w sercu zauważył, że bawią się we trójkę, a
mały Harry raz po raz wybucha śmiechem, widząc kolorowe iskry
wydobywające się z różdżki. Wolnym krokiem podszedł do drzwi,
zwalczając w sobie ochotę do ucieczki. Po raz kolejny pożałował,
że w zasadzie to on kieruje wojną z Voldemortem. Pełnienie tej
funkcji powodowało, że to on musiał przekazywać złe informacje
swoim podopiecznym. Nie mógł zrzucić tego na kogoś innego. Zdjął
z siebie zaklęcie, które czyniło go niewidzialnym i zapukał do
drzwi. Niemalże natychmiast zmaterializował się przy nich James i
zaczął mu zadawać pytania, które miały sprawdzić jego
tożsamość. Odpowiadał cierpliwie, ciesząc się, że Potter w
końcu zrozumiał, że bezpieczeństwo jest najważniejsze.
Uśmiechnął się pod swoją długą, białą brodą. Odkąd jego
ulubieniec związał się z Lily, zaszło w nim wiele zmian,
oczywiście na lepsze.
-
Dobry wieczór, profesorze - przywitał się brunet, wciąż mając
na twarzy szeroki uśmiech. Od razu dostrzegł niespokojny wyraz oczu
swojego byłego nauczyciela i również spoważniał. - Czy coś się
stało?
-
Dobry wieczór, James - odpowiedział, siląc się na spokój. -
Przejdźmy do salonu. - Czuł się źle, ale nie miał wyjścia. To
przecież dla ich dobra. Usiadł w fotelu. Lily posłała mu uśmiech,
bardziej zajęta kołysaniem syna.
-
Cześć, profesorze - powiedziała, siadając na oparciu sofy. Jej
ton był lekki i pełen radości. Poczuł wyrzuty sumienia na myśl o
tym, że zaraz zburzy jej szczęście.
-
Lily… James… - zawiesił głos, szukając sposobu, jak ubrać
ogrom niebezpieczeństwa w miarę proste słowa, aby zanadto ich nie
przestraszyć. Słuchając słów dyrektora, kobieta drżącymi
rękami przełożyła syna do łóżeczka. Potem zajęła miejsce
koło męża, a on chwycił ją za dłoń i uścisnął mocno. Oboje
byli bladzi, choć na ich twarzach widniała determinacja. Chcieli
żyć i, choć nie mieli czasu, aby to ustalić, podjęli decyzję,
że zastosują się do środków bezpieczeństwa, jakie zaproponował
im Dumbledore.
Gdy
tylko siwowłosy mężczyzna opuścił ich mieszkanie, między
małżonkami zapanowała cisza. Lily schowała twarz w dłoniach. Jej
mąż zastanawiał się, co ma zrobić, aby zapewnić najbliższej
rodzinie spokój.
-
James? - powiedziała nagle, unosząc głowę. W kącikach oczu
dostrzegł kilka łez. - Co teraz będzie?
***
W
salonie Potterów siedziały cztery osoby. Panowała uroczysta cisza.
-
Syriuszu - powiedziała Lily, uśmiechając się do przyjaciela. -
Chcielibyśmy prosić cię, żebyś został naszym Strażnikiem
Tajemnicy. - Na ich prośbę Dumbledore poinformował go o
zagrożeniu, jakie nad nimi wisiało od strony Voldemorta. We dwójkę
podjęli decyzję, że jest on ich najbardziej zaufanym znajomym i że
to on powinien strzec ich sekretu. Łapa przełknął ślinę.
Spodziewał się tego i wiedział, że nie może się zgodzić.
-
Nie ma mowy - zaprotestował. Na twarzy Jamesa zagościła uraza. Od
razu zaczął się krygować, widząc, że i Lily jest przykro.
Zupełnie jakby zdradził ich zaufanie. - Wszyscy wiedzą, że jestem
waszym przyjacielem. Jeśli nagle znikniecie, wszyscy będą
wiedzieli, że ja jestem Strażnikiem. Moim zdaniem powinniście
wybrać kogoś, kto będzie mniej oczywisty. - Dumbledore pokiwał
głową, zgadzając się z argumentami Łapy.
-
Lupin? - zapytał James, marszcząc brwi. Niezbyt podobało mu się,
że kto inny miałby odpowiadać za ich życie.
-
Nie - odpowiedział Syriusz. - Peter.
***
-
Jesteś pewny, że to dobry pomysł? - zapytała rudowłosa
ukochanego, patrząc z wewnętrznym niepokojem na jednego z
przyjaciół męża i dyrektora. Żaden z nich nie podzielał jej
wątpliwości.
-
Zaufajmy mu - powiedział spokojnie James. - To mój przyjaciel.
-
Dobrze więc - zgodziła się, odsuwając niepokój na bok. Miała
całkowitą ufność w słowa męża. Przecież wiedział, co robi.
Patrzyła, jak najpotężniejszy czarodziej w Anglii deponuje
tajemnicę ich miejsca zamieszkania w duszy Petera Pettigrew.
Mimowolny niepokój wciąż nie opuszczał jej duszy, zrzuciła to
jednak na strach przed Voldemortem.
Przecież
ich przyjaciel na pewno dotrzyma słowa.
Legendarną
czwórkę Huncwotów przede wszystkim cechowała wzajemna lojalność.
Nie
było czym się martwić.
***
Tydzień
później
Niski,
lekko posiwiały czarodziej stał przed swoim panem w niskim
ukłonie i czekał, aż ten udzieli mu głosu.
-
Czego chcesz, Glizdogonie? - zapytał w końcu Lord, nawet na niego
nie patrząc.
-
Mój panie… - urwał nagle, jakby rozważając konsekwencje swojej
decyzji. W rzeczywistości jednak chciał wykazać się jak
największym opanowaniem, zdradzając swojemu panu największy z
możliwych sekretów.
-
Mów - nakazał mu zimny głos. Mężczyzna wziął głęboki oddech.
-
Wiem, gdzie mieszkają Potterowie - powiedział, mając nadzieję, że
w końcu zasłuży sobie na zaufanie i Mroczny Znak, którego
otrzymanie było największą nagrodą dla każdego śmierciożercy.
Wyjawił szeptem adres zamieszkania przyjaciół.
Zaklęcie
Fideliusa, rzucone na jeden z mniejszych domków w dolinie Godryka,
właśnie przestało działać.
-
Dobrze więc - syknął Czarny Pan, wstając z fotela i poruszając
swoją szatą zamaszyście. - To się stanie dzisiaj. - Jego zimny
głos odbił się echem od ścian pomieszczenia pozbawionego mebli.
Glizdogona przeszedł zimny dreszcz, jednak na wyrzuty sumienia było
już za późno. Lord Voldemort opuścił pomieszczenie, pogrążony
w myślach. Miał konkretny cel i obiecał sobie, że nie dopuści,
aby coś stanęło mu na drodze.
W
tym samym czasie Lily Potter zerknęła na wiszący w kuchni
kalendarz. Wskazywał 31 października 1981 roku.
***
Sto lat, sto lat! -
Thea krzyczy,
Tommy niesie kosz słodyczy,
Quentin w nowej swej koszuli,
Arsenal Cię do siebie tuli,
Arrow torcik dekoruje,
Sarah wszystko to filmuje...
Skąd to całe zamieszanie?
Urodzinki masz, kochanie :*
No normalnie nie wytrzymałam :D
Wszystkiego najlepsiejszego! :)
***
Buziaki dla wszystkich, ale najbardziej dla Ani :*
M.
Madzik, jesteś niesamowita! Miniaturkę co do treści skomentowałam u Ven już (z resztą, co innego mogłam napisać, niż same ochy!), ale życzenia tutaj. Kurcze. Popłakałam się ze śmiechu! Dziękuję Ci bardzo!
OdpowiedzUsuńI wiesz, James, i Syriusz, i Lily... Kurcze. Naprawdę nie spodziewałam się, że tak ugryziesz temat. Tak jak napisałam u Ven - przyzwyczaiłaś mnie do tematyki HP w innym ujęciu. Ale tutaj udowodniłaś, że równie dobrze mogłabyś napisać coś o Potterach, bo wyszło Ci naprawdę super.
Dziękuję raz jeszcze ;*
Buziaki, A. :)
Miniaturka naprawdę bardzo dobra. Ka również składam Ani jak najlepsze i najszczersze życzenia!;* Wszystkiego najlepszego cierpliwości do betowania i czerpania z tego jak największej satysfakcji! ;* co do miniaturki jejku świetnie się zaczyna, już chce kolejna część! :D jednak sama siebie zawiodłam bo nie wytrzymałam do północy. Gdy tylko dotknęłam poduszki już mnie nie było. A zrobiłam sobie gorącą herbatę i juz było tak blisko, herbate jednak pilam zimna :( Ale cóż, ciekawi mnie bardzo czy HHarry trafi do swojego okropnego wujostwa i jak potoczą się dalsze losy bohaterów! Którzy są naprawdę świetnie wykreowani, oczami wyobraźni już widziałam tą małą pulchna kulkę klaniajaca się przed Lordem. Nie mogę się wyzbyc wyobrażenia Petera jako takiego chomiczka!;) Dziękuję Ci bardzo! NNaprawdę poprawiłas mi humor w ten jakże zimny piatkowo-październikowy poranek! ;* pozdrawiam cieplutko zarówno Ciebie jak i Anie!;)
OdpowiedzUsuńJulka! ;)
Dziękuję bardzo! :) Oj tak, kawał dobrej roboty Madzia odwaliła :)
UsuńJulka... Napiszę o tym całą notkę następnym razem :P
UsuńJeśli powstaje miniaturka kanoniczna - nic ponadto nie będzie. Ja piszę to, co ominęła Rowling. Nothing more :)
Pozdrawiam :)
Sto lat Anno !
OdpowiedzUsuńDziękuję!
Usuń