niedziela, 21 czerwca 2015

"Ostatnia bitwa"

Cześć, kochani.
Pisze do Was z pięknego miejsca, pełnego starych kamieniczek, tradycji, historii i takiego, w którym spełniają się marzenia. Wystarczył jeden dzień, żebym odzyskała wenę :)
Ta miniaturka jest bardzo specjalna. Pisałam ja trzy miesiące i nie wiedziałam, co z niej wyjdzie. Z ostatecznego efektu jestem bardzo zadowolona i mam nadzieje, ze Wam tez przypadnie do gustu.
Pozdrawiam,
Lena

***

        Harry i Voldemort wykrzyczeli swoje zaklęcia w tym samym czasie, a wszyscy walczący zamarli. Wśród nich stała samotnie Hermiona, która patrzyła, jak oba promienie zderzają się, a ten o zielonym zabarwieniu odbija się i rykoszetem trafia czarodzieja tytułującego się Czarnym Panem. Usłyszała ryk śmierciożerców, którzy rozwścieczeni śmiercią swojego pana - jakby w ostatecznym akcie desperacji - rzucili się do walki, za wszelką cenę chcąc uniknąć Azkabanu. 
        Nie zdążyła nawet unieść różdżki, gdy usłyszała czyjść wrzask: “patrzcie, to ona, stoi tam!”, a w jej stronę pomknął promień o identycznym zabarwieniu jak ten, który wcześniej odebrał życie Voldemortowi. Przez głowę przemknęła jej tylko myśl, że taka śmierć po tym wszystkim, co przeszli jest śmiercią głupią. Nie zdążyła jednak pożałować, że już nigdy nie dotknie jego włosów, że nie przysięgnie mu wierności i dozgonnej miłości pod ołtarzem w towarzystwie przyjaciół, bo nagle ktoś odepchnął ją od siebie mocno, a ona uderzyła całym ciałem o podłogę, prawdopodobnie łamiąc dwa żebra i z całą pewnością nabijając sobie mnóstwo siniaków. 
        Za sobą usłyszała głuchy odgłos upadającego ciała i - pełna złych przeczuć - odwróciła się w stronę swojego wybawcy. Niemal natychmiast zrobiło się jej tak słabo, że przez dłuższą chwilę nie była w stanie się czy to poruszyć, czy to złapać oddechu. Jej świat zatrzymał się w miejscu, przestała dostrzegać cokolwiek. Nie widziała nawet tego, że Harry i Ron pomagali w rozbrajaniu niedobitków śmierciożerców. Liczyło się tylko to, że on nie żył. 
        Usiadła bliżej niego, kładąc jego głowę na swoich kolanach. Gęste blond włosy połaskotały delikatnie nagi fragment jej uda, widoczny przez dziurę w dżinsach. Nagle, tknięta jakąś myślą, wyprostowała się gwałtownie i sięgnęła do kieszeni po różdżkę. Wycelowała w niego magicznym patykiem.
- Enervate - powiedziała cicho, modląc się do wszystkich znanych jej bóstw i czarodziei, żeby to zaklęcie podziałało. - Enervate - powtórzyła. Nic się nie stało, dalej leżał bezwładnie. Pochyliła się nad nim, by sprawdzić oddech, jednocześnie badając puls. Nic nie wyczuła. - Dlaczego? - spytała cicho. - Dlaczego odszedłeś? Zostawiłeś mnie samą, a przecież miałeś być już zawsze… Miałeś być częścią mojej bajki, tego nowego, lepszego życia, które sobie wymarzyłam… - wyszeptała i dopiero wtedy po jej policzkach popłynęły łzy. Zsunęła jego głowę z kolan i wstała, otrzepując brudne i dziurawe spodnie z bitewnego pyłu. Podeszła do okna, kątem oka zauważając, że wszyscy śmierciożercy zostali rozbrojeni i teraz czekali na aurorów, którzy mieli odprowadzić ich do Azkabanu. Łzy wciąż płynęły po jej twarzy, ale nie zwracała na nie uwagi. Bardziej wyczuła niż usłyszała, że za plecami stanęli jej przyjaciele.
- Hermiono… - wyszeptał Harry, robiąc ku niej krok. Potrząsnęła przecząco głową, nawet się nie oglądając. To nie ich teraz potrzebowała, to on powinien stać u jej boku, a skoro nie było to możliwe, chciała być sama. Wybraniec wrócił do swojej ukochanej i przygarnął ją z powrotem do siebie, uśmiechając się smutno. Ginevra natomiast odwróciła się lekko i złapała gwałtownie powietrze w usta, widząc, co się dzieje obok niej. Trąciła ramieniem Harry’ego, który również zamarł. Jedynie Hermiona nie dostrzegła niczego dziwnego, wciąż pogrążona w swoim własnym smutku.
- Czemu płaczesz? - Usłyszała nagle za sobą. Po raz kolejny potrząsnęła głową. Widocznie ktoś nie zauważył, że cały jej świat runął w gruzach. Wróciła myślami do swojego cierpienia, pragnąc zniknąć. - Co się stało? - Właściciel natarczywego głosu nie chciał odpuścić. Już, już miała odwarknąć coś niesympatycznego, gdy nagle zdała sobie sprawę, że przecież zna ten głos, że poznała go we wszystkich możliwych barwach i odcieniach, że zna go lepiej niż swój własny… 
        Zanim się odwróciła, pomyślała tylko, że nie przeżyłaby zawodu, nie teraz, gdy w jej serce na nowo wlała się nadzieja… Potrzebowała chwili na uspokojenie oddechu, ale nie mogła przeciągać jej w nieskończoność i w końcu musiała odwrócić głowę ku stojącej za nią postaci. Rozpoznała go natychmiast, a z jej ust wydarł się okrzyk radości. Stał przed nią cały i zdrowy. Nie, nie cały i zdrowy, widziała, że jego lewa ręka była wykręcona pod dziwnym kątem, a piękną twarz zdobiły liczne blizny i siniaki, ale to nie miało najmniejszego znaczenia, najważniejsze było to, że stał przed nią, a przede wszystkim żył.
- Płakałaś - zauważył, muskając opuszkiem palca wskazującego jej policzek i rozmazując łzę, która nieproszona pojawiła się w jej oku.
- Umarłeś - powiedziała, wciąż będąc w szoku. - Nie żyłeś… Ty… Twoje serce… Ono przestało bić… - Nie umiała wydusić z siebie składnego zdania, wciąż jeszcze nie umiała do końca uwierzyć, że przed nią stoi naprawdę On. Uśmiechnął się do niej i przygarnął do siebie tak gwałtownie, że uderzyła nosem  w jego klatkę piersiową, jednak nie przeszkadzało jej to, wręcz przeciwnie - poczuła ogromną ulgę, że jednak będzie jej dane przytulić się do niego i - jakżeby inaczej - jeszcze nieraz się pokłócić, jak to mieli w zwyczaju co najmniej trzy razy dziennie. Podniosła głowę do góry i stanęła z nim twarzą w twarz. 
        Pocałował ją delikatnie, ostrożnie, jakby się bał, że jeśli będzie naciskał zbyt mocno, stłucze się jak lalka z porcelany. Jego dłonie przesunęły się niżej na jej plecy i przyciągnął ją mocniej do siebie, ona natomiast wplotła palce w jego włosy i zaczęła je delikatnie przeczesywać palcami, ciesząc się z jego bliskości. Zatrzaśnięci we własnym kawałku wszechświata, chwilowo wolnym od jakichkolwiek problemów, nie zwracali uwagi na nikogo innego i nawet nie zauważyli, że koło nich stali ich przyjaciele. Od siebie oderwało ich dopiero czyjeś kaszlnięcie. Dracon nie wiedział, kto to był, ale w ciemno obstawiałby Ginny, to ona miała takie poczucie humoru. Przyciągnął Hermionę bliżej siebie. Z nią każdy dzień po prostu musiał być lepszy i teraz tylko to go obchodziło..
        Hermiona objęła spojrzeniem Wielką Salę. Serce bolało ją na samą myśl o tym, ilu ludzi zginęło w obronie ich wolności, jak wielu miało jeszcze umrzeć w wyniku odniesionych ran i jak wiele rodzin zostało rozdartych przez idee czarodzieja, który wymyślił sobie świat złożony tylko i wyłącznie z czarodziei czystej krwi. Żal ten jednak mieszał się w niej z radością, że żyje i że to dzięki niemu zasklepią się rany w jej sercu. Oparła głowę na jego ramieniu, ciesząc się bliskością najważniejszych ludzi w jej życiu, a potem podniosła głowę, zauważając błyszczące na niebie gwiazdy i nieświadomie pomyślała to co on. Nie było idealnie, nie mogło być. Jeszcze nie. Ale jedno wiedziała na pewno: było dobrze i dzięki niemu mogło być jeszcze lepiej. Razem mogli na nowo zacząć budować swoją nową rzeczywistość, bez niebezpieczeństw wojny i zagrożenia ze strony człowieka, który chciał podporządkować sobie cały świat.


***

czytam = komentuję

4 komentarze:

  1. Piszesz z mojego kochanego Paryża, za niedługo do Ciebie dołączę.
    Miniaturka jest cudowna, napisana bardzo dobrze! Przemyślenia i końcówka to moja ulubiona część!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super :)
    Już Ci pisałam co myślę o tym dziele, ale naprawdę te emocje są warte tego, by czytać ją jeszcze raz i ponownie :)
    Życzę weny na kolejne prace - Paryż na pewno Ci w tym pomoże.
    Pozdrowionka :)
    V.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowna ! Świetnie opisane emocje. Już się bałam że Draco naprawdę umarł ale mnie nie zawiodłaś. Oby więcej takich miniaturek!

    Liv

    OdpowiedzUsuń