Każdy
z nas marzy o tym, by w życiu wydarzyło się coś cudownego. Coś,
co przeczy wszelkim prawom logiki i w gruncie rzeczy nie ma prawa się
stać. To zupełnie normalne. Prędzej czy później wyrastamy z
marzeń, które stają się dziecinnymi mrzonkami. Odsuwamy
młodzieńcze ideały na bok i zaprzątamy sobie głowę tylko
poważnymi sprawami oraz problemami świata. W każdym społeczeństwie
istnieje jednak uprzywilejowana, niemalże bajkowa grupa, obdarzona
pewną niezwykłością. Przed dniem, w którym dowiedziałam się,
że i ja do niej należę, często myślałam o tym, że chciałabym,
aby wydarzyło się coś, co zmieniłoby moje życie na zawsze, choć
nie wiedziałam jeszcze, co by to miało dokładnie być. Jak każde
dziecko, marzyłam o czymś niezwykłym, rodem z baśni braci Grimm.
Kiedy w moim domu pojawił się pewien ciemnowłosy, niemiły
mężczyzna i przy herbacie w salonie powiedział moim rodzicom, że
jestem czarodziejką, żadne z nas mu nie uwierzyło. Dopiero, gdy
pokazał nam, czym jest magia, wszystko stało się jasne.
Mama
powiedziała mi, że nie ma nic przeciwko, bym od września zaczęła
naukę w nowej szkole. Tata ją poparł. Ostateczna decyzja jednak
należała do mnie i to ja miałam uznać, czy jestem w stanie
opuścić dom na cale dziesięć miesięcy. Część mnie mówiła,
że powinnam zostać i chodzić do normalnej szkoły ze swoimi
dotychczasowymi przyjaciółmi. Cichy, irytujący głosik w mojej
głowie powtarzał mi coś przeciwnego. Mówił, że będę żałowała,
jeżeli sobie odpuszczę. Perspektywa spędzenia całego roku z
ludźmi, którzy byli obdarzeni mocą identyczną jak moja,
przemawiała do mnie coraz silniej. Siedziałam w swoim pokoju
godzinami, myśląc, czy na pewno tego chcę. W pewnej chwili
rozejrzałam się po nim, jak gdybym miała nigdy więcej go nie
zobaczyć i zeszłam na dół powiedzieć rodzicom, że chcę podjąć
naukę w nowej szkole.
Nie
było w niej łatwo, choć miałam wrażenie, że przyswajam wiedzę
szybciej niż inni. Nie umiałam znaleźć przyjaciół i to chyba
było moją największą bolączką. Nie pomagał mi też fakt, że
większość czasu spędzałam w książkach, zgłębiając istotę
świata, w którym się znalazłam i że byłam starsza o rok od
wszystkich z mojej klasy. W końcu jednak poznałam ludzi, którzy
okazali się być kompanami na dobre i na złe. Razem wpadaliśmy w
kłopoty i razem z nich wychodziliśmy, choć nie zawsze obronną
ręką. Niewiele osób dostawało szlabany częściej niż my, choć
ja dostawałam je przecież najrzadziej. Jeszcze częściej
traciliśmy, a potem odzyskiwaliśmy, punkty. Stało się to regułą
i nawet zaczęto sobie stroić żarty, że kiedy Złote Trio traci
”oczka”, zaraz na pewno otrzyma ich dwa razy więcej. Zdarzały
się między nami kłótnie, ale zawsze się godziliśmy. To przecież
nieuniknione, gdy spędza się tyle czasu razem. Przeżywaliśmy przy
tym wiele przygód. Dużo, dużo więcej niż inni uczniowie naszej
szkoły. Niejednokrotnie były one niebezpieczne, ale nie żałuję
tego. Dzięki nim mój pobyt w Hogwarcie przewyższał moje
najśmielsze oczekiwania. Nie oddałabym tych wspomnień, choćby
ofiarowano mi wszystkie skarby świata.
Nawet
z perspektywy czasu ciężko mi ocenić, kiedy zaczęło się dziać
coś, co na nowo zdefiniowało mnie jako człowieka i członka naszej
społeczności, a także spowodowało nieodwracalne zmiany w nas
wszystkich. Gdybym miała jednak wybrać jakiś graniczny moment,
powiedziałabym, że był to początek czwartego roku mojej –
naszej – edukacji, a może nawet kilka dni wcześniej. Z pozoru
wszystko było normalnie, a mimo to zupełnie inaczej. Powoli, choć
bardzo konsekwentnie, dookoła jedynego świata, który znaliśmy,
zaczęła zaciskać się pętla wzajemnej nienawiści, braku zaufania
i ukrytego pod pozorami obojętności zła. Wtedy tego nie
wiedzieliśmy – albo nie chcieliśmy wiedzieć – że po raz
kolejny nadchodzą mroczne dni. Baliśmy się otworzyć oczy i wyjść
ze swojej strefy komfortu. W końcu nie mieliśmy wyjścia i
musieliśmy to zrobić. Byliśmy zmuszeni stawić czoła naszym
największym koszmarom, nie chcąc godzić się na terror, który
zaczynał dominować w kontaktach międzyludzkich.
Nikt
nie był pewien, komu może ufać. Nigdzie nie byliśmy bezpieczni.
Infiltrowany Hogwart przestał być naszym schronieniem.
To
chyba właśnie wtedy zakochałam się w kimś, kogo przez ostatnie
lata definiowałam jako swojego nieprzyjaciela. Nie wiedziałam,
czemu tak się stało i nikomu o tym nie powiedziałam. Bałam się
głosów krytyki. Przedziwnym zbiegiem okoliczności okazało się,
że czuje to, co ja. Powoli, małymi kroczkami, stawał się jedną z
najważniejszych osób w moim życiu, a ja przekonywałam się, że
jest mi niezbędny nawet do oddychania. Z nim nawet najtrudniejsze
rzeczy stawały się łatwe. Dzięki przyjaciołom wiedziałam, co to
bezwarunkowa przyjaźń i i lojalność do ostatniej kropli krwi. On
pokazał mi, czym jest miłość. Ta prawdziwa, o której marzą
wszystkie dziewczynki, czytając baśnie. Ta, która daje i odbiera,
przy której blakną inne uczucia i która wywraca świat do góry
nogami, ukazując, jak wspaniałym jest miejscem. Niegdyś ktoś,
kogo nie znosiłam, stał się dla mnie motywacją do zmiany na
lepsze.
Moi
przyjaciele w końcu poznali tę tajemnicę. Choć odczuwałam
trwogę, sytuacja rozluźniła się, gdy powiedzieli mu, uśmiechając
się przy tym lekko, że pożałuje, jeśli mnie zrani. Ronald
wydawał się być zły, ale jedno spojrzenie Harry'ego go uciszyło,
czy raczej, nie pozwoliło mu nic powiedzieć. On obiecał wtedy, że
tego nie zrobi, a oni, chcąc nie chcąc, musieli mu zaufać. Ja
zrobiłam to samo. Wiedziałam, że nie złamie danego mi słowa.
Nigdy tego nie robił, choć inni mogli myśleć inaczej. Gdy
musieliśmy się rozstać na czas wojny, to dzięki niemu wstałam z
łóżka i podejmowałam walkę z poplecznikami kogoś, kto nazwał
siebie Lordem Voldemortem.
Pewnego
zimowego dnia, gdy stałam na zaśnieżonym wzgórzu i pełniłam
wartę, zauważyłam spadającą gwiazdę. Poprosiłam wówczas, by
wojna niedługo dobiegła końca, bym mogła go jak najszybciej
spotkać. Nie miałam pojęcia, że stał na tarasie swojego domu i
pomyślał to samo. Musiało jednak minąć jeszcze kilka miesięcy,
zanim dane było spełnić się temu marzeniu. Spotkaliśmy się
pewnego, majowego dnia, gdy wszystko miało się rozstrzygnąć. Tego
dnia mieliśmy dowiedzieć się, jaka będzie nasza przyszłość. A
wtedy popełniłam najgorszy możliwy błąd, choć teraz wszyscy –
włącznie z nim – powtarzają mi, że miałam do niego prawo. Ja
jednak uważam inaczej.
Ja,
Hermiona Granger, mimo że nie miałam ku temu żadnych podstaw,
uwierzyłam, że ten, którego kocham, zdradził mnie i moich
przyjaciół, przechodząc na stronę mojego największego wroga.
***
Harry
szedł powoli błoniami, świadom, że prawdopodobnie są to ostatnie
chwile jego życia. Obejrzał właśnie wszystkie wspomnienia Snape'a
i czuł, że w środku zaczyna ogarniać go przerażenie, choć
przecież tego, co się dowiedział, domyślał się już od dawna.
Jego krok był wolny, myśli niespokojne, a serce biło mu raz
szybciej, raz wolniej, jakby jego umysł nie potrafił podjąć
decyzji, czy poddać się strachowi, czy jednak nie. Powinien być
wściekły na byłego dyrektora Hogwartu, że ten zataił przed nim
tyle ważnych rzeczy, ale podświadomie czuł, że nie ma na to
czasu. Czy mu się to podobało czy nie, miał zadanie do wypełnienia
i musiał mu się poświęcić w stu procentach. Nie było miejsca
ani czasu na zastanawianie się. Voldemort czekał, gotów zacząć
zabijać, jeśli się nie pojawi. Decyzja została powzięta już
dawno temu i nie wahał się, a jednak dałby wszystko, żeby tego
nie robić. Inni siedzieli w Wielkiej Sali i rozmawiali, ustalali
plan bitwy i tego, jak stawią czoła komuś, kogo nazywali
Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Choć nie znosił wojny,
wiele by oddał, aby być tam z nimi. Wszedł do Zakazanego Lasu,
czując, jak skacze mu ciśnienie, a adrenalina zaczyna krążyć we
krwi. Nie miał pojęcia, że ktoś go obserwuje ze szczytu Wieży
Astronomicznej.
Młoda kobieta stanęła w oknie i patrzyła, jak jej
były chłopak, którego wciąż kochała, podąża na spotkanie ze
swoim przeznaczeniem.
-
On już nie wróci - wyszeptała do siebie Ginevra Weasley, a w jej
przepełnionych bólem oczach zalśniły łzy. Gdy mężczyzna znikł
z pola jej widzenia, opuściła pomieszczenie, a jej serce prawie
rozerwało się na strzępy. W tej chwili, choć miała całą
rodzinę, nie miała zupełnie nikogo. Tylko on mógł ukoić jej
ból, ale go nie było i miał nigdy nie wrócić.
Za
jej plecami zgasła jedyna oświetlająca pomieszczenie latarnia.
***
Ręka
zadrżała mu, gdy sięgał do kieszeni po różdżkę. Schował ją
w rękawie, zbliżając się do małej, oświetlonej blaskiem ogniska
polany.
-
Panie, on już chyba nie przyjdzie - usłyszał głos zawsze gotowej
do zabijania Bellatrix.
-
Przyjdzie - odpowiedział zimno Czarny Pan, nawet nie patrząc na
swoją niegdyś najbardziej zaufaną wyznawczynię.
-
Ale jeśli... - Wciąż nie była przekonana. Nie było jej dane
dokończyć, bo czyjś głos jej przerwał.
-
Miałeś rację. Przyszedłem - powiedział, stając na plamie
światła. Jego postać, prawie lizana płomieniami, nagle wzbudziła
strach w niejednym śmierciożercy. Sądzili, że przyszedł, aby
walczyć. Determinacja widoczna na jego twarzy przekonywała ich o
tym bardzo skutecznie.
-
Chcesz pojedynku? - zakpił Tom Marvolo Riddle, a na jego płaskiej
twarzy pojawił się lodowaty uśmiech.
-
Nie - stwierdził ku zdumieniu wszystkich ten, którego siły dobra
nazywały Wybrańcem. - Przyszedłem zrobić coś, aby cię
powstrzymać. - Uniósł różdżkę. Rozległ się cichy śmiech
tych, którzy bezgranicznie wierzyli w swojego pana. Voldemort uniósł
dłoń, od razu ich uciszając.
-
A więc dobrze... - zaczął, ale coś nakazało mu przerwać i po
raz pierwszy w życiu pokierował się tym instynktem i posłuchał
go. - Proszę, udowodnij, czym jesteś w stanie mnie powstrzymać. -
Założył dłonie za plecami, a jego twarz rozbłysła upiornie w
świetle ogniska. Harry przełknął ślinę, żałując, że nie
pożegnał się z Ginny. Ale dobrze wiedział, że nie mógł tego
zrobić, że nie puściłaby go, próbując mu wyjaśnić, że na
pewno da się to rozwiązać inaczej. Skierował magiczny atrybut ku
sobie. Śmierciożercy przenieśli na niego wzrok, jakby nie
rozumiejąc, co chce zrobić. Po twarzy Voldemorta przemknął dziwny
cień.
-
Avada Kedavra - powiedział brunet, ze spokojem patrząc, jak zielony
promień podąża w jego stronę. Upadł na ziemię, czując, jak
ucieka z niego dusza. Voldemort patrzył na niego przez chwilę w
mimowolnym osłupieniu.
Jego poplecznicy nie śmieli się odezwać.
***
Biel.
A więc tak wygląda niebo. Czystość, spokój i brak bólu.
Spojrzał w dół, na swoje ciało, na którym nie było żadnych
ran. Niepewnie dotknął palcami czoła. Tam też nie było blizny,
od której zaczął się największy koszmar jego życia. Zatrzymał
wzrok na swoich dłoniach. Biło z nich jakieś dziwne światło.
-
Z kim chciałbyś się spotkać? - usłyszał nagle pytanie.
Rozejrzał się dookoła siebie, ale w pustce dookoła niego nie było
nikogo. Nie odpowiedział, intensywnie myśląc nad odpowiedzią. -
Kogo ze zmarłych chcesz spotkać? - doprecyzowano.
-
Mama, tata - powiedział niemal nieświadomie, biorąc głęboki
wdech. Zamknął oczy, wiedząc, że to i tak nie może się spełnić.
-
Synu, jestem z ciebie taka dumna - usłyszał głos, który do tej
pory kojarzył tylko ze snów.
-
Mama? - Wyciągnął do niej ręce, a w jego oczach pojawiły się
łzy. - Tata? - Przeniósł wzrok na drugą postać, która zmierzała
ku niemu.
-
Nie możesz nas dotknąć - powiedziała ze smutkiem Lily. - Jesteśmy
tylko duchami. Ale możemy porozmawiać. - Koło niego pojawiło się
kilka krzeseł. Usiadł pomiędzy rodzicami, nie wiedząc, na kogo ma
patrzeć. - Czy ja… umarłem? - zadał pierwsze pytanie.
-
Nie - odpowiedziała ku jego zdziwieniu postać, która też pojawiła
się nie wiadomo skąd.
-
Syriusz. - Chciał rzucić się ojcu chrzestnemu w ramiona, gdy nagle
przypomniał sobie, że nie może ich dotknąć. Widocznie ktoś na
górze uznał, że przyda mu się dodatkowe wsparcie i był za to
wdzięczny.
-
Jesteś taki odważny - powiedział James, uśmiechając się do
niego.
-
Zawiodłem Sądziłem, że zginie razem ze mną - wyszeptał z
goryczą. Schował twarz w dłoniach, naprawdę czując oślepiające
wyrzuty sumienia. Poczuł na ramieniu lodowaty dotyk. Uniósł głowę;
to Syriusz położył tam dłoń, chcąc dodać mu wsparcia.
-
Nie zawiodłeś - powiedział. Lily uśmiechała się, jakby nie
mogąc uwierzyć, że ma koło siebie swojego syna. - Nie ma już
horkruksów. Jesteś tylko ty i on.
-
Więc mogę tam wrócić? - Uniósł czujnie głowę, na powrót
czując, że jest w stanie walczyć.
-
Oczywiście, że tak - zdradziła mu Lily. - Możesz to zakończyć.
Musisz tylko otworzyć oczy.
***
Na
twarzy byłego Toma Riddle’a pojawił się przerażający uśmiech.
-
Ty - wskazał na Avery’ego Lord. - Weź go. Pójdziesz ze mną. A
wy - zwrócił się do reszty - idźcie za nami.
Dziwny
pochód ruszył za swoim przywódcą.
Narcyza
Malfoy zerkała niespokojnie na spoczywające na rękach jej krewnego
ciało młodego chłopaka. Harry Potter nie żył. To nie tak miało
się skończyć, ale musiała dopasować się do tego, co się
działo.
Miała przecież syna, który był gdzieś w tłumie i dla
którego musiała żyć.
***
Hermiona
siedziała w Wielkiej Sali i trzymała Ginny za rękę. Próbowała
ją pocieszyć, ale przyjaciółka była zbyt zamknięta w sobie. Nie
wiedzieć czemu, twierdziła, że Harry nie wróci, że to koniec,
choć kiedy pytała ją, dlaczego tak mówi, rudowłosa uparcie
milczała. Uścisnęła mocniej jej dłoń, pragnąc mimo wszystko
dodać jej otuchy. Nagle echem od ścian odbił się lodowaty głos.
Ginny wysłuchała go spokojnie, a potem wyrwała się z jej uścisku
i pobiegła w stronę hogwardzkich błoni. Nie widząc innego
wyjścia, podążyła za rudowłosą, zauważając kątem oka, że
pozostali obecni również się podnoszą i idą za nią. Wybiegła,
rozglądając się za przyjaciółką. Weasley klęczała przy jakimś
ciele, leżącym u stóp Voldemorta, a w jej oczach błyszczały łzy.
Nie płakała, bo to nie było w jej zwyczaju, ale musiała w jakiś
sposób dać upust swoim emocjom.
Brunetka
napotkała spojrzenie Lorda Voldemorta. Wyraz jego twarzy świadczył,
że jest z siebie bardzo zadowolony. Za nią stanęli pozostali
obrońcy szkoły, którzy jeszcze nie zrozumieli, co się stało.
Przesunęła spojrzenie na lewą stronę. Zza jednej z masek błysnęły
stalowoszare oczy. Podeszła do mężczyzny szybkim krokiem i zdarła
mu ją z twarzy.
-
Ty… - Brakowało jej słów. Jak on mógł Nie to jej obiecywał.
Przesunęła wzrok na jego lewy nadgarstek i tylko dlatego nie
zauważyła pobladłej twarzy i bólu w oczach, którego nie był w
stanie dłużej ukrywać. - Jak mogłeś mnie tak zdradzić?! -
wrzasnęła, powodując wybuch śmiechu wszystkich popleczników
Voldemorta. Bezwłosy patrzył na nich z lodowatą radością. Miłość
jest dla głupców, dla słabeuszy, wiedział o tym od początku. Nie
obchodziło jej, że zdradził zaufanie większości zgromadzonych za
nią osób. Najbardziej bolał ją fakt jego zmiany stron, bo
przecież to ona za niego poręczyła. - Nienawidzę cię! -
krzyknęła, czując, jakby jej serce rozrywano na strzępy. Nie miał
znaczenia fakt, że przegrali. Chciała mu tylko wykrzyczeć, jak
bardzo nim gardzi. - Jesteś… - Uniosła dłoń i spoliczkowała
go. Chwycił ją za nadgarstek, powstrzymując przed kolejnym
uderzeniem. Jego wzrok był nieprzenikniony.
-
Skończyłaś, Granger? - warknął. Zabolało go to, co dostrzegł w
jej wzroku. Ale nie mogła wiedzieć, po prostu nie mogła…
-
Draconie, czyżbyś chciał nam coś powiedzieć? - przerwał jej
Czarny Pan, ruchem ręki wzywając do siebie swojego sługę. Młody
jest inteligentny. Jeśli uzna, że związek ze szlamą był błędem,
daruje mu życie i może nawet nie potraktuje Cruciatusem, choć
przecież na niego zasłużył.a
-
Owszem. - Blondyn chciał odnaleźć jej oczy, ale Hermiona patrzyła
w ziemię, unikając jego wzroku. Wciąż jednak stała przy nim,
jakby nie umiała się odsunąć. - Jesteś skończony. - Po płaskiej
twarzy kogoś, kto nadał sobie miano najgroźniejszego czarownika
ostatniego tysiąclecia, przemknął dziwny cień. W jego dłoni
błysnęła różdżka, a on przygotowywał się do rzucenia naprawdę
mocnego zaklęcia. W tym momencie wydarzyło się kilka rzeczy.
Draco
szybkim krokiem przeszedł na stronę obrońców Hogwartu. Za nim
podążyła jego matka, która pociągnęła za sobą Hermionę. Choć
nikt tego nie widział, Harry poderwał się na równe nogi.
-
A teraz - powiedział Wybraniec, przekrzykując gwar, jaki się
zrobił - staniesz ze mną twarzą w twarz, jak mężczyzna i
będziesz walczył na śmierć i życie. - Wszyscy, jak na komendę,
odwrócili się w jego stronę. Ginny, która chwilę wcześniej
uczepiła się swetra Billa i w końcu zaczęła płakać, obróciła
się na pięcie i chwyciła gwałtownie powietrze w usta. Usłyszała
kilka okrzyków zdumienia, ale nie poświęciła im większej uwagi.
Jej ciemnowłosy ukochany patrzył w wężowe oczy Voldemorta,
ściskając w dłoni swoją różdżkę. Harry żył, był cały i
zdrowy, choć ubranie było na nim poplamione i poszarpane, a także
oprószone bitewnym pyłem, który wcześniej pokrył wnętrze całego
zamku. Magiczny atrybut pojawił się w lewej dłoni jego wroga, od
razu przesyłając mu iskry, sygnalizujące, że jest gotowa do
walki.
-
Chcesz mnie powstrzymać, chłopczyku? - zakpił, zastanawiając się,
jakie zaklęcie rzucić na niego jako pierwsze. - Mnie nie można
zabić. - To nie była duma, to był fakt, a on mu go po prostu
oznajmiał.
-
Tak ci się tylko wydaje - zbił spokojnie jego argument Harry.
Wszyscy milczeli, zamierając w bezruchu. Tylko Hermiona miała
wątpliwości, czy powinna patrzeć, co się dzieje, czy podejść do
Dracona i porozmawiać z nim. W końcu została na miejscu i nawet
nie zauważyła, że to on podszedł do niej. Splótł ich palce
razem, ale wycofała dłoń. Na twarzy blondyna zagościła mimowolna
uraza, choć przecież spodziewał się, że może tak zareagować.
-
Horkruksy nie istnieją. Teraz zostaliśmy tylko ty i ja -
kontynuował brunet, skupiając całą uwagę na przeciwniku, a tak
przynajmniej to wyglądało w oczach osób postronnych. W
rzeczywistości przypominał on sobie wszystkie zaklęcia i tarcze,
których się ostatnio nauczył. Dobrze wiedział, że różdżka
Voldemorta nabrzmiewa już jakimś urokiem. Był pewien, iż nie jest
to Avada Kedavra Ten morderca na pewno będzie chciał pobawić się
z nim jak z każdą swoją ofiarą.
Uchylił
się w lewo, jednocześnie rzucając tarczę, gdy z magicznego
atrybutu Czarnego Pana poleciał w jego stronę czerwony promień.
-
Nieźle, Potter - syknął. - Ale na ile wystarczy ci sztuczek,
których nauczył cię ten stary głupiec? - Beznosy z pewnością
miał na myśli Dumbledore’a, Harry jednak nie dał się
sprowokować. Zgrabnie unikał mieniącymi się kolorami tęczy
promieni. Sam też wysyłał ich całkiem sporo. W międzyczasie
otoczył tarczami stronę dobra.
Rozpoczął
się taniec śmierci. Zaklęcia śmigały coraz szybciej, a
Harry czuł się coraz bardziej zmęczony. Nieustanne utrzymywanie
koncentracji nie było łatwe. Rozproszył się na chwilę, gdy
napotkał na sobie wzrok Dracona, który skinął mu niemalże
niezauważalnie głową, jakby chcąc dodać mu wsparcia. Hermiona
zaczęła się zastanawiać, co oznacza nieme porozumienie między
dwoma najważniejszymi mężczyznami w jej życiu. Klątwa tnąca
rozcięła Harry’emu policzek.
-
Czemu mnie nie zabijesz? - prychnął brunet, ignorując spływającą
po jego twarzy krew. Był przyzwyczajony do większego bólu.
-
Ależ oczywiście, że zabiję. Nikt nie będzie stawał mi na drodze
- powiedział Voldemort, a Harry poczuł, że różdżka jego wroga
nabrzmiewa śmiercionośnym zaklęciem. Szybko postawił najbardziej
zaawansowaną tarczę, jaką znał, mając nadzieję, że to
wystarczy. Na jego twarzy pojawił się rumieniec z wysiłku. - Avada
Kedavra! - wrzasnął Czarny Pan. Zaklęcie odbiło się od tarczy.
Harry przymknął oczy, bojąc się, że to, co zrobił, nie
wystarczy.
Voldemort
runął do tyłu z rozkrzyżowanymi ramionami, a jego wąskie źrenice
podbiegły do górnej krawędzi szkarłatnych oczu. Tom Riddle padł
na posadzkę z pustymi rękami, a jego ciało skurczyło się i
zwiotczało. Z podobnej do głowy węża twarzy znikł wszelki wyraz,
zagościła w niej pustka. Voldemort był martwy, zabiło go jego
własne odbite zaklęcie. *
Część
Śmierciożerców była zbyt zszokowana, aby rzucić się do
ucieczki. Zakon z kolei szybko przeorganizował swoje szeregi i nawet
najmłodsi należący do Gwardii Dumbledore’a, zaangażowali się w
akcję rozbrajania popleczników martwego czarnoksiężnika.
-
Zginiesz, szlamo! - wrzasnęła Bellatrix Lestrange, która chyba
jeszcze nie zrozumiała, co się właśnie stało. Gwałtownym ruchem
wyjęła różdżkę i wycelowała w Hermionę, która jakby
przyrosła do ziemi, nie wiedząc, co ma robić. Draco zasłonił ją
swoim ciałem, niewerbalnie blokując zaklęcie ciotki. Kobieta
uchyliła się od śmiercionośnej klątwy, koncentrując całą
uwagę na uniknięciu zaklęcia. W tym samym momencie złapał ją
Kingsley i skinął blondynowi głową, jakby w podziękowaniu za to,
co zrobił.
-
Draco, ja… - powiedziała Hermiona po chwili milczenia, podczas
której toczyła się między nimi rozmowa.
-
Nic nie mów - odparł. Pobladła, a jej oczy zrobiły się większe.
-
Ale… - próbowała wytłumaczyć.
-
Nic nie mów - powtórzył. - Chodźmy stąd. - Chwycił ją za dłoń
i pociągnął w stronę zamku. Poddała się jego woli,
zastanawiając się, co mu powie i jak wytłumaczy to, co zrobiła.
Wciągnął ją do pustej klasy i zamknął za nimi drzwi, dodatkowo
zabezpieczając je zaklęciem.
-
Draco, ja… - zaczęła znowu.
-
Milcz - przerwał jej brutalnie. - Teraz ja mam ci coś do
powiedzenia.
***
-
Harry. - Rzuciła się w ramiona ukochanego Ginny. - Merlinie, Harry.
Myślałam…
-
Ciii. - Przygarnął ją do siebie, wtulając twarz w jej rude włosy.
- Już wszystko dobrze, nic nam nie grozi…
-
Ale… Byłeś martwy… - jąkała się, a po jej twarzy płynęły
łzy ulgi.
-
Już dobrze. - Przycisnął ją do siebie mocniej. Uniosła twarz do
góry. - Będzie dobrze, zobaczysz.
-
Obiecujesz? - wyszeptała, bojąc się, że jeśli odezwie się zbyt
głośno, magiczna chwila pryśnie.
-
Obiecuję. - On również szeptał, pochylając ku niej głowę i
napotykając na swojej drodze jej usta. Pocałował ją, czując, że
świat teraz może być tylko lepszy.
Za
ich plecami wschodziło słońce.
***
Draco
wyciągnął ku niej dłonie, odsłaniając lewy nadgarstek.
Wstrzymała gwałtownie oddech, znów zauważając na jego skórze
czarny tatuaż i splotła ręce na piersi. Dostrzegł jej pełne
wyrzutu spojrzenie i cofnął się o krok.
-
Zapewne chcesz, żebym ci wszystko wytłumaczył, prawda? - zapytał
cierpliwie, prostując plecy.
-
Byłoby miło - prychnęła.
-
Więc daj mi mówić - powiedział spokojnie. Wiedział, że
przyjdzie dzień, w którym będzie musiał jej o tym powiedzieć i
gdzieś w głębi duszy trochę się tego bał. Miał jednak
świadomość, że ona musi się dowiedzieć, bo to jedyna opcja, by
wszystko zrozumiała.
-
Do ruchu oporu przeciwko Voldemortowi dołączyłem jeszcze przed
wybuchem wojny. - Chciała poinformować go, że wie, ale jedno jego
spojrzenie skutecznie ją od tego powstrzymało. - Snape był
szpiegiem, wiedziałem o tym, odkąd przyszedłem do Dumbledore’a.
Dyrektor poprosił mnie, żebym również szpiegował. Zgodziłem
się. Nie miałem tylko pojęcia, że dostanę jako zadanie zabicie
go. Nie powiedziałem mu o tym. Nie miałem… - zawiesił na chwilę
głos. - Nie miałem dość odwagi, a ty jesteś pierwszą osobą,
której o tym mówię. Zrobił to za mnie Snape.
-
Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? - zapytała, na powrót
dostrzegając jego przemęczoną twarz i liczne blizny na rękach
oraz pozostałych częściach ciała.
-
Nie mogłem - prychnął. Przecież to było takie oczywiste… - Z
tego samego względu musieliśmy się ukrywać i dlatego twoi
przyjaciele złożyli przysięgę, że nikomu o nas nie powiedzą,
gdy nasz związek wyszedł na jaw. Wyobrażasz sobie, co by się
działo? Chroniłem nas, to oczywiste, ale ciebie przede wszystkim.
-
Ja… - Chciała przyznać, że nie miała pojęcia i podziękować
mu za to, co zrobił, ale zabrakło jej słów. Bo jak miała dać mu
do zrozumienia, i to bez uniknięcia patosu i górnolotnych
stwierdzeń, którymi się brzydziła, że podziwia go za tę decyzję
i że tak naprawdę to jest z niego dumna? Nie wiedziała, jak to
zrobić, bo czuła jednocześnie wstyd, że uwierzyła, iż on mógłby
ją porzucić na pastwę wroga, tym bardziej, że chwilę później
uratował jej życie.
-
Tak, wiem, nie wiedziałaś. Tak miało być. - Ton jego głosu dawał
jej do zrozumienia, że czuje się bardzo zraniony. - A teraz możesz
wyrzucić z siebie to, co chciałaś mi wykrzyczeć wcześniej.
-
Ja… - znowu zawiesiła głos. Głupie słowa. Zazwyczaj zawsze
wiedziała, co chce mówić, ale dziś wszystko ustawiło się
przeciwko niej. - Wiesz, że…
-
No dalej. - Jego głos był przesiąknięty kpiną. - Nienawidzisz
mnie? Żałujesz? Przecież to ty za mnie poręczyłaś.
-
Przestań! - krzyknęła. - To wcale nie tak!
-
A więc jak? Po prostu powiedz, że mnie nienawidzisz, od razu będzie
ci lepiej. - Jego słowa ją zabolały, ale wiedziała, że ma rację,
kpiąc z niej. Źle zareagowała. Bo wszystko, co zrobił, zrobił
dla nich…
-
Ja cię nie nienawidzę - wyszeptała, robiąc ku niemu krok.
Spojrzał jej w oczy, mrużąc je niebezpiecznie. - Ja cię kocham.
Dlatego to tak zabolało, gdy zobaczyłam, że stoisz po ich stronie
- szeptała, jak gdyby podniesienie głosu o ton lub dwa miało
zepsuć magię tej chwili. Patrzył jej w oczy, bojąc się przerwać
między nimi kontakt. - Nie masz pojęcia, co czułam… Jakby mój
świat się skończył. To dzięki tobie walczyłam, to wspomnienie o
tobie pozwalało mi wstawać z łóżka, gdy miałam wrażenie, że
nic nie ma sensu. Byłeś moją siłą. W tamtej chwili miałam
wrażenie, że straciłam wszystko.
-
Byłem? - wychrypiał. Był zmęczony tym wszystkim, ale po prostu
musiał wiedzieć. Bez tego nie byłby spokojny, a właśnie tego
potrzebował przede wszystkim.
-
Byłeś - potwierdziła. - Bo teraz wojna się skończyła. Nie ma
Voldemorta. - Wzdrygnął się, ale nie zwróciła na to uwagi. - Nie
ma śmierciożerców. I - dodała figlarnie, uśmiechając się do
niego szeroko - w końcu możesz zabrać mnie na normalną randkę.
***
Lord
Voldemort powiedział kiedyś Harry’emu, że nie ma dobra i zła,
że istnieje tylko potęga. Choć mój przyjaciel jest silny i mądry,
wiem, że wtedy się zawahał. Riddle obiecał przywrócić do życia
jego rodziców. Kto z nas nie rozważyłby takiej propozycji, mając
w perspektywie odzyskanie najbliższych? Podjął wtedy dobrą
decyzję, choć musiało mu być niewiarygodnie ciężko ze
świadomością, że ktoś próbuje wykorzystać jego tęsknotę za
prawdziwym, normalnym domem i kochającą rodziną jako kartę
przetargową w odzyskaniu Kamienia Filozoficznego. Po tym wydarzeniu
stał się moim wzorem i dobrze o tym wie, choć wrodzona skromność
nakazuje mu zaprzeczać.
Wracając
jednak do dobra i zła… Nie zgadzam się z tymi słowami. Dobro i
zło nieustannie istniały obok siebie i istnieć będą. Granica
pomiędzy nimi jest bardzo krucha i zawsze znajdzie się ktoś, kto
będzie próbował ją przekroczyć. Dopóki jednak będę żyła,
zawsze znajdę siłę do walki o swój świat. Możecie się
zastanawiać, dlaczego i skąd ją wezmę. Ale wyjaśnienie jest
najprostsze we Wszechświecie. Miłość jest siłą, która dodaje
skrzydeł.
Ja,
Hermiona Granger, pokochałam Dracona Malfoya wbrew wszystkim prawom
logiki i wiem, że on czuje do mnie to samo. Uczynił mnie szczęśliwą
i twierdzi, że zrobiłam to samo dla niego, choć ja po prostu trwam
u jego boku. W chwilach dobrych i złych, w dzień i w nocy, gdy
nękają go bitewne koszmary i boi się, że wojna może się jeszcze
kiedyś powtórzyć. Nigdy nie wiemy przecież, co wydarzy się
jutro. Jednego jednak jestem pewna: dopóki będzie stał u mojego
boku, jestem w stanie zrobić wszystko.
Bo miłość jest
najpotężniejszą siłą we Wszechświecie.
*
cytat za “Harry Potter i Insygnia Śmierci”, rozdział
35, pt. “King’s Cross”
***
czytam
= komentuję
Chyba wydrukują ją i oprawię w ramkę.
OdpowiedzUsuńNie przeczytałam nagłówka i tylko takie:"gdzie ja to już czytałam" no nic szkoda że już to przeczytałam ; ( jest cudowna nie da się o tym nic więcej powiedzieć. Czekam na nowy rozdział mam nadzieje że nabierzesz weny i inspiracji, jestem z Tobą! ;)
OdpowiedzUsuńJulka
Nieco inaczej, ale i tak mi się podoba :) Z resztą, chyba nie było jeszcze tekstu, który bym u Ciebie skrytykowała, tak sądzę.
OdpowiedzUsuńA już najbardziej podoba mi się tekst o normalnych randkach i nie-nienawidzeniu. Uroczo :)
Całuję,
A.