Cześć,
kochani.
Dziś
wracam z nowym rozdziałem.
Nie
mogę Wam podać daty publikacji kolejnego, ale coś mi mówi, że
będzie to dopiero pod koniec czerwca, około 28, z tego prostego
względu, że w czwartek wyjeżdżam na ponad tydzień i nie wiem,
jak będę wyglądała z czasem. Jestem w ogóle nie spakowana, nie
wiem, co ze sobą wziąć i... zepsuł mi się komputer. Nie wiem, co
się dzieje, nie chce działać i szlag mnie trafia. Dosłownie. Nie
mam kasy na nowy na razie i grrr... Nieważne.Ukazała się za to
druga część miniaturki "Prawda może zaskoczyć". Jeśli
ktoś jej jeszcze nie czytał pierwszej części, a ma na to ochotę,
zapraszam tu.
Cassie
- Ron z pewnością nie jest i nie będzie w moim opowiadaniu
psychopatą, jeszcze mi się przyda nieraz do czegoś zabawnego :)
Pozdrawiam,
Lena
***
Trzy
miesiące później
Hermiona
siedziała w swoim gabinecie i pakowała powoli torebkę. Właśnie
skończyła dzienny dyżur i zbierała się do domu. Nie żeby miała
na to ochotę - siedzenie w pustym mieszkaniu nie sprawiało jej
przyjemności, ale prędzej by się przyznała, że lubi sklątki
tylkowybuchowe niż że od momentu powrotu z Francji w swoim
mieszkanku czuje się dość samotna. Rozmyślania przerwało jej
głośne pukanie do drzwi.
-
Wejdź - powiedziała zmęczonym głosem, sądząc, że to jej
przyjaciółka, która miała ją zmienić. Zamiast niej do pokoju
weszła mająca dyżur na dolnym piętrze pielęgniarka. Hermiona
skrzywiła się. Nie znosiła jej. Wiecznie niezadowolona,
uprzykrzająca życie personelowi i pacjentom, zachowywała się,
jakby cały szpital był jej i umiała zepsuć wszystkim humor samą
swoją obecnością.
-
Masz pacjenta - burknęła zamiast przywitania. - Pospiesz się, bo
dziecko ryczy, podobno ma grypę czy coś w tym stylu.
-
Skończyłam dyżur - odpowiedziała spokojnie, ostentacyjnie
zakładając torebkę na ramię.
-
Nie skończyłaś - uśmiechnęła się triumfalnie ruda, jakby
przedłużenie godzin pracy sprawiało jej przyjemność. – Julie
jest chora, musisz ją zastąpić.
-
Nie ma mowy - oburzyła się.
-
Nie masz wyjścia. O szóstej przyjdzie ktoś na zmianę. A teraz
pospiesz się, to dziecko jest irytujące, a mnie boli głowa -
powiedziała i wyszła, trzaskając drzwiami. Hermiona cisnęła
torebkę na biurko ze złością. Była wściekła. Chciała
odpocząć. Cały ostatni tydzień spędziła w pracy, od szóstej do
dwudziestej trzeciej, non stop, bo rodzicom nie chciało się podać
dzieciom eliksiru pieprzowego, żeby nie chorowały. Jeden, jedyny
wieczór w całym tygodniu (niezależnie od tego, co myślała
kwadrans wcześniej) spędzała u siebie i nawet jej to pasowało, a
teraz nie mogła zrobić nawet tego. Ubrała z powrotem szpitalny,
biały kitel, zmieniła czarne szpilki na płaskie balerinki i zeszła
na dół do recepcji, biorąc po drodze kilka głębokich,
uspakajających wdechów, żeby nie zacząć wrzeszczeć na rodziców
chorego dziecka.
***
Sześć
godzin później zmęczona Hermiona przebierała się z roboczych
ubrań w codzienne. Miała w sumie trzynaście przypadków chorych
dzieci. Naprawdę nie miała pojęcia, co ci rodzice sobie myślą.
Gdyby ona była matką, podchodziłaby do tego znacznie bardziej
odpowiedzialnie. A przynajmniej na pewno nie zapomniałaby podać im
leków. Mocno zirytowana teleportowała się do swojego mieszkania,
gdzie od razu poszła do łazienki i zmyła makijaż. W lustrze
odbiła się jej zmęczona twarz z cieniami pod oczami.
-
Naprawdę powinnaś nauczyć się odmawiać, Hermiono - powiedziała
do swojego odbicia. Wyszczotkowała porządnie zęby okrężnymi
ruchami i wróciła do sypialni. Tam z ulgą przebrała się w
piżamę, na którą składała się koszulka z logo Harpii z
Holyhead (prezent od Harry’ego, który półtora roku temu zabrał
ją i Ginny na mecz) i szortów, a potem wsunęła się pod ciepłą
kołdrę. Nie minął nawet kwadrans, gdy zasnęła.
Miała
jakiś dziwny sen. Leciała na prototypie najnowszej Błyskawicy nad
Anglią i nawet nie była ukryta zaklęciem zwodzącym. Obok niej
leciała Ginny na jednorożcu i opowiadała o domu, który miała w
planach kupić razem z Harry’m zaraz po ich ślubie. Hermiona była
lekko zdziwiona, w końcu nawet się jeszcze nie zaręczyli, a
przynajmniej nic jej nie było o tym wiadomo. Gdy w końcu spytała,
czy przypadkiem nie powinny się ukryć, Ginny spojrzała na nią jak
na głupią, po czym wyjaśniła, że przecież nie muszą się
ukrywać, bo mugole już nie istnieją. Hermiona spytała z
przerażeniem, czy jej rodzice też. Ginny stwierdziła, że
oczywiście, że tak, przecież mugol to mugol. Hermiona puściła
się miotły z przerażenia i zaczęła spadać. Zamknęła oczy.
Nagle ktoś ją złapał, ale nie zdążyła zobaczyć kto, bo
została wyrwana ze snu dźwięczną melodyjką swojego budzika.
Spojrzała
na zegarek i zerwała się na równe nogi. Spała dziesięć godzin,
a za czterdzieści minut miała być u Julie. W biegu zdjęła piżamę
i wzięła szybki, rozluźniający prysznic. Potem podeszła do szafy
i zaczęła zastanawiać, w co powinna się ubrać. Doszła do
wniosku, że to zwykły wypad do przyjaciółki na plotki, więc nie
musi się jakoś bardzo starać. Wciągnęła na siebie stare jeansy
i koszulę w kratę, włosy po kilku nieudanych próbach zrobienia
sensownej fryzury, upięła w koka i zerknęła na zegarek. Miała
jeszcze troszkę czasu na “śniadanie”. Wyjęła z lodówki
jogurt naturalny, przełożyła go do miseczki i dodała pokrojonego
banana. Zjadła posiłek, opierając się o krzesło barowe i
przeglądając świeże wydanie “Proroka Codziennego”, ale nic
jej nie zainteresowało.
Ubrała
płaszcz, sprawdziła w lusterku makijaż i wyszła, zaklęciem
zamykając za sobą drzwi. Teleportowała się pod dom przyjaciółki
i zapukała lekko, przestępując nerwowo z jednej nogi na drugą.
Julie rzadko chorowała, więc chciała się dowiedzieć, co jej
dolega. Drzwi otworzył narzeczony przyjaciółki.
-
Cześć, Herm - uśmiechnął się serdecznie.
-
Dave, dawno cię nie widziałam - przywitała go. - Gdzie twoja
wybranka?
-
W dużym pokoju, już na ciebie czeka. - Przepuścił ją w drzwiach,
a Hermiona udała się znaną jej drogą do salonu. Drobna,
niebieskooka brunetka siedziała na kanapie owinięta kocem i czytała
książkę. Na widok przyjaciółki odłożyła lekturę i spojrzała
na nią z radością.
-
Hermiona, jak dobrze, że przyszłaś - powiedziała na powitanie.
-
Ja też się cieszę - odparła. - Dlaczego cię wczoraj nie było?
Musiałam za ciebie przejąć nocny dyżur. - Julie pracowała na pół
etatu, przychodziła, gdy na przykład ktoś nie mógł objąć
nocnego dyżuru albo było dużo pacjentów i nigdy się nie
zdarzyło, żeby jej nie było.
-
Przepraszam, kochana. Źle się czułam, wymiotowałam całą noc.
-
Rozumiem - skinęła głową Hermiona. - Ale już ci lepiej?
-
Niespecjalnie. Nie mogę jeść, zwracam prawie wszystko. Ale dość
o mnie. Opowiadaj, co tam u ciebie?
-
A co ma być u mnie? - zakpiła łagodnie Hermiona. - Nic nowego,
dzień za dniem mija, jak zawsze.
-
No nie mów, że nic się nie dzieje, przecież na pewno coś jest.
-
Julie, znasz mnie jak mało kto. Myślisz, że gdybym się z kimś
spotykała albo coś nowego by się u mnie działo byłabym w stanie
to przed tobą ukryć? - uniosła brwi.
-
Masz rację. Co przypomina mi, że miałam cię o coś poprosić.
-
Jeśli będę mogła ci pomóc, to wiesz, że to zrobię. Choć twój
ton i mina mówią mi, że nie będę zachwycona.
-
Nie będzie tak źle – obiecała. - Po prostu muszę cię poprosić,
żebyś w weekend mnie zastąpiła...
-
Ale ty w Mungu pracujesz dorywczo - przerwała jej Hermiona,
zapominając o drugiej pracy przyjaciółki.
-
No tak, ale wiesz, że jestem też magomedykiem Srok z Montrose...
-
I ja mam cię tam zastąpić? - spytała Hermiona, a Julie
uśmiechnęła się niepewnie.
-
Wiesz, jak mi na tym zależy. Jesteś jedyną osobą, która może to
zrobić...
-
Nie znam się na quidditchu - broniła się słabo Hermiona.
-
Nie musisz się znać na tym sporcie. Wystarczy, że tam będziesz i
udzielisz pomocy zawodnikom, jeżeli będzie taka potrzeba -
powiedziała. - Proszę, proszę, proszę! - spojrzała na nią
błagalnie.
-
No dobrze - skapitulowała Hermiona.
-
Jesteś kochana! - ucieszyła się Julie. - A teraz chodź, Dave od
rana siedzi w kuchni, gotując i eksperymentując. Chyba ma nadzieję,
że coś zjem.
***
Dwie
godziny później Hermiona wychodziła od przyjaciółki, trzymając
w rękach pudełko z ciastem upieczonym przez narzeczonego
przyjaciółki. Czuła się podniesiona na duchu towarzystwem swoich
znajomych, którzy byli jej prawie tak bliscy jak Harry i Ginny. Nie
uśmiechało się jej spędzenie weekendu na meczu quidditcha, ale
skoro obiecała... No cóż, to na pewno nie może być takie złe.
Weźmie sobie dobrą książkę, poczyta coś, a gdy będzie trzeba,
pomoże rannemu zawodnikowi. To na pewno nie będzie aż tak
straszne, a może - wręcz przeciwnie - stanowić dość miłą
alternatywę dla dość nudnej i przewidywalnej pracy w szpitalu. Co
prawda nie do końca rozumiała ideę tego sportu (no bo jak można
zachwycać się czternastoma zawodnikami, którzy uganiają się za
kilkoma piłkami, a wygranej przesądza złapanie jednej piłeczki),
no ale skoro Jul poprosiła…
W
mieszkaniu nalała sobie lampkę wina i podeszła do szafy. Obiecała
pani Weasley, że wpadnie do Nory na kolację. Przebrała się szybko
w czarną spódniczkę i kremowy koronkowy top, ubrała czarne
szpilki i teleportowała się pod drzwi Nory. Weszła do domu swoich
przyjaciół, uśmiechając się. Zawsze, gdy tam była, czuła się
jak w drugim domu.
-
Dzień dobry, pani Weasley - powiedziała.
-
Witaj, kochanie - uśmiechnęła się kobieta i podeszła do niej.
Pocałowała Hermionę w policzek, a ta odwzajemniła się uściskiem.
- Kolacja będzie za kwadrans - poinformowała ją.
-
W porządku. Przewietrzę się jeszcze, dobrze? - spytała. - Chyba,
że potrzebuje pani pomocy… Przy okazji, Dave prosił, żeby
przekazać pani ciasto, upiekł go tyle, że będą jeść je chyba
przez tydzień.
-
Nie, chłopcy już nakryli do stołu, a Ginny jest jeszcze w pracy -
stwierdziła, wracając do krojenia warzyw na sałatkę. - A ciasto
postaw na blacie, później je pokroję.
-
W porządku. - Wyszła z powrotem przed dom i usiadła na ławeczce.
Spojrzała na granatowe już niebo i zamyśliła się. Było
przepiękne. Pełnia sprawiała, że było jaśniejsze niż podczas
innych nocy i wyjątkowo nie było na nim żadnych chmur. Koło niej
nagle usiadł Ron, odrywając ją od myśli.
-
Cześć - przywitał się cicho. Odkąd przestali się spotykać, a
raczej od czasu, gdy się od niej wyprowadził, a ona wróciła z
Francji, niespecjalnie wiedział, jak się ma do niej odnosić. Nic
już do niej nie czuł, z powrotem była dla niego przyjaciółką,
ale czuł się źle ze świadomością, że rozstali się w tak
nieprzyjemnych okolicznościach.
-
Cześć, Ron - uśmiechnęła się brunetka.
-
Co tam u ciebie? - spytał niepewnie, wpatrując się we własne
dłonie.
-
W porządku - wzruszyła ramionami. Zapadła niezręczna cisza.
-
To… - próbował coś wymyślić rudy.
-
Ron, nie dręcz Hermiony. Za nią ciężkie dni - powiedział
Charlie, podchodząc do pary i stając pomiędzy nimi. Dziewczyna
spojrzała na niego z wdzięcznością. - Nie ma sprawy - powiedział,
uśmiechając się do niej łagodnie. - Chodźcie, Ginny wróciła i
mama podała kolację. - Chwycił Hermionę za rękę i pociągnął
za sobą. Ron niechętnie ruszył za nimi. Chciał powiedzieć
Hermionie, że znalazł sobie nową dziewczynę, ale nie, jak zwykle
ktoś musiał im przeszkodzić. Gdy tylko weszli do pomieszczenia,
Bill wymownym gestem pokazał brunetce miejsce koło siebie.
-
Jakie plany na weekend? - zagaił wesoło. Fleur zerknęła na nich i
pogrążyła się w rozmowie z Charliem na temat nowego gatunku
smoków, który powstał z połączenia rogogona węgierskiego i
norweskiego kolczastego.
-
Obiecałam Julie zastąpić ją na meczu - powiedziała, krojąc
kurczaka.
-
Na meczu? - zdziwił się najstarszy z braci Weasley’ów.
-
Tak, jest magomedykiem Zięb, Sów albo innych ptaków - uśmiechnęła
się.
-
Srok? - zapytał ze śmiechem.
-
Tak. Zawsze mi się mylą - przyznała ze śmiechem.
-
Jak chcesz, to ci o nich opowiem - zaproponował, dobrze wiedząc, co
odpowie.
-
Yyyy, nie dziękuję - zaprotestowała szybko. - Właśnie sobie
przypomniałam, że Gin miała mi opowiedzieć o swojej pracy -
powiedziała i obróciła się do przyjaciółki, odrywając ją od
rozmowy z Harry’m.
Kilka
godzin później, ponownie zmęczona, ale i zadowolona, teleportowała
się do domu. Ledwo co udało się jej przekonać panią Weasley, że
nie musi pakować jej połowy kolacji, bo przecież sama umie
gotować, i to całkiem nieźle. Miała zamiar położyć się spać,
ale w salonie zauważyła, że przed oknem czeka na nią sowa.
Wpuściła ją do salonu, odczepiła liścik i pozwoliła z powrotem
odlecieć.
“Droga
Panno Granger,
Dotarła
do mnie informacja, że ma Pani zastąpić Julie na najbliższym
meczu. Skoro wybrała Panią moją kuzynka, musi mieć Pani wyjątkowe
kompetencje, ponieważ nie poleciłaby mi ona byle kogo.
Oczekuję,
że pojawi się Pani jutro najpóźniej o godzinie 14.20 w celu
zapoznania się z obowiązkami. Jeśli chciałaby Pani poznać
resztę sztabu, proszę przybyć godzinę wcześniej.
Z
poważaniem,
Leo
Curtis,
trener
Srok z Montrose”
-
Niedoczekanie - mruknęła do siebie. Jeszcze tego brakowało, żeby
szła na mecz wcześniej, żeby poznać ludzi zafascynowanych
sportem, którego idei nie była w stanie pojąć od jedenastu lat.
Wystarczy,
że będzie z nimi pracowała.
***
Następnego
dnia Hermiona o wyznaczonej godzinie stawiła się pod stadionem.
Czekał tam już na nią wysoki, na oko około dwudziestopięcioletni
brunet. Gdy tylko ją zauważył, podszedł bliżej z uśmiechem na
twarzy.
-
Hermiona Granger, prawda? - zapytał.
-
Owszem - odpowiedziała. - A pan to kto?
-
Daniel Coleman. Mam panią oprowadzić po stadionie i wskazać
miejsce pracy. Trener kazał panią przeprosić, ale sam ma rozmowę
dyscyplinarną z naszym najlepszym zawodnikiem - ostatnie dwa słowa
wypowiedział z przekąsem.
-
Proszę mi mówić po imieniu - poprosiła. - Kim więc pan jest?
Zastępcą trenera?
-
Nie - roześmiał, prowadząc ją długim korytarzem. - Jestem
rezerwowym szukającym - wyjaśnił. Przez około dziesięć minut
oprowadzał ją po całym budynku i wskazywał kolejne pomieszczenia.
- A tu jest gabinet trenera - powiedział, zatrzymując się przy
przeszklonych drzwiach. - Kazał ci przekazać, że będzie chciał
porozmawiać z tobą po meczu.
-
W porządku - powiedziała i wyciągnęła ku niemu dłoń. -
Dziękuję za oprowadzenie.
-
Mogę cię jeszcze zaprowadzić do twojego gabinetu - zaproponował.
-
Dziękuję, trafię sama - odpowiedziała, uśmiechając się.
-
W takim razie do zobaczenia - pożegnał się i ruszył w stronę
szatni, a Hermiona poszła w przeciwną stronę. Kierując się
wskazówkami Daniela, otworzyła trzecie drzwi po lewej, również
przeszklone, i weszła do pomieszczenia. Było stosunkowo duże, z
biurkiem, ogromnym oknem wychodzącym na stadion i zaczarowanym
transmiterem, który pozwalał śledzić sytuację na boisku. Usiadła
na obrotowym krześle, wyjęła z szuflady teczki i zagłębiła się
w lekturze dokumentacji medycznej zawodników. Oderwała się od
czytania tylko na chwilę, gdy wydało jej się, że usłyszała
wykrzyczane przez tłum znajome nazwisko, po chwili jednak doszła do
wniosku, że jej się przesłyszało i z powrotem zajęła się
czytaniem. Była mniej więcej w połowie karty zdrowia obrońcy, gdy
nagle ktoś wpadł do jej gabinetu.
-
Hermiona! - prawie krzyknął Dan.
-
Co się stało? - Poderwała się na równe nogi i automatycznie
wciągnęła na siebie trochę za duży kitel przyjaciółki.
-
Kontuzja na boisku, dość poważna - powiedział, obserwując ze
śmiechem, jak kobieta zgarnia z torebki różdżkę i wybiega
z pomieszczenia, sam zaś wyszedł za nią spokojnie, zamykając
zaklęciem drzwi gabinetu.
Tymczasem
Hermiona zdążyła już wpaść na boisko i roztrącić grupkę
zgromadzonych przy kontuzjowanym zawodniku kolegów.
-
Rozejść się - warknęła. Sportowcy posłusznie odsunęli
się od niej, przeczuwając, że właśnie weszła w strefę, w
której liczy się dla niej tylko pacjent. Ranny mężczyzna poruszył
lekko palcami i wypuścił z dłoni złoty znicz, a trybunami
wstrząsnął potężny okrzyk radości kibiców mniej więcej na
poziomie stu decybeli, od którego w normalnych okolicznościach
rozbolałaby ją głowa. Teraz jednak nie miała na to czasu.
-
Mimo wszystko wygraliśmy - usłyszała słaby, znajomy głos i z
wrażenia aż przestała badać puls.
-
Malfoy? - spytała niemalże żałośnie.
-
Granger? - Podniósł się na łokciu i z sykiem bólu z powrotem
opadł na trawę.
-
To chyba jakiś koszmar… - westchnęła, szukając w kieszeni
różdżki.
-
Welcome to the hell - uśmiechnął się złośliwie, jak na niego
przystało. I zemdlał.
***
czytam
= komentuję
Uwielbiam końcówkę ! Jest zabawna ale pokazuje charakter głównych bohaterów!
OdpowiedzUsuńBuziaki
Cieszę się, że Ron pozostanie "normalnym Ronem". :)
OdpowiedzUsuńCzyli, że przepracowana Hermiona, która w końcu wyrwała się z szarej rzeczywistości szpitala, ma za zadanie wyleczyć gwiazdę-Malfoya? Wiem jedno: na pewno nie będzie nudno. :)
Pozdrawiam,
Cassie :)
Tylko w fanfiction Draco Malfoy jest taki zdolny, że potrafi złapać znicza.
OdpowiedzUsuńPiszesz zbyt długie zdania, w dodatku niegramatyczne. Z niektórych twoich zdań można by zrobić co najmniej trzy inne.
UsuńAnonimek musiał długo myśleć nad komentarzami... Jeden o 21:52, drugi o 22:26, no no, trzydzieści minut myślał nad dwoma zdaniami. Sztuką nie jest napisanie komenatrza, sztuką jest się podpisanie pod nim.
UsuńNie pozdrawiam wszystkich anonimków na całym świecie.
Kinia
Art. 54 pkt. 1 Konstytucji podpisanej w dniu 16 lipca 1997 roku - "Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji". Szanuję, drogi Anonimie, Twoją opinię, każdy mozrmoże mieć swoje zdanie. Ale jeśli już krytykujesz, miej odwagę się podpisać - Ciebie to nie zaboli z pewnością, a ja będę wiedziała, kto mi coś zarzuca i komu zawdzięczam zwracanie uwagi na ewentualne błędy :)
UsuńPozdrawiam,
Lena
Na twoim miejscu bardziej martwiłabym się ilością błędów w opowiadaniu, a nie tym, że ktoś pozostawił swój komentarz anonimowo... Wydaje mi się, że lepiej dla twojego bloga byłoby gdybyś częściej zaglądała do zasad gramatyki polskiej niż do Konstytucji RP
UsuńSkąd ja to znam?
UsuńWypisz te błędy drogi anonimie, skoro je widzisz. Pokaż je autorce. Pozwól jej się doskonalić. No dalej! Skoro widzisz ewidentne błędy (nie swoje zdanie, że coś napisałbyś inaczej czy lepiej), to uprzejmie je wskaż. Autorka i jej beta na pewno się ucieszą, że mogą się nauczyć czegoś nowego, co Ty w swojej mądrości zapewne (wnioskując z komentarza), już pojąłeś/pojęłaś.
Pozdrawiam Cię Serdecznie!
V.
Super ! Ostatnia wymiana zdań wywołała uśmiech na twarzy :D i teraz będzie tak romantico ona będzie się nim zajmować xD super i czekam z niecierpliwością na następny rozdział, bo zapowiada się fantastycznie :*
OdpowiedzUsuńHermiona jak zwykle dzielny samarytanin pomoże każdemu i wszędzie. Zobaczymy, jakie będą tego skutki, bo w to, że poskłada Malfoya nie wątpię :)
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
O tak!
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie Lena.
I nie mówię tego z sympatii do twojej osoby, ale całkiem szczerze :)
Sama wiesz, że kocham ten pomysł i bardzo się cieszę, że go realizujesz, ale zachowałaś przy tym atmosferę i sens, które sobie wyobrażałam, czym absolutnie zyskałaś sobie we mnie stałą czytelniczkę :)
Poinformujesz mnie o kolejnym rozdziale, co? (Proszę!)
Pozdrawiam :)
Venetiia
Z linijki na linijke coraz lepiej a końcówka genialna! To że ron zostawił hermione to jak dla mnie coś nowego bo zazwyczaj spotykałam się z odwrotną sytuacją w opowiadaniach. Ale dobrze że nie zrobiłaś z nich jakchś wrogów.
OdpowiedzUsuńPoza tym ciekawy pomysł z tym meczem. Idealne miejsce na pierwsze spotkanie.
Jest coraz ciekawiej
Liv
Jejku świetne zwłaszcza końcówka! Piszesz naprawdę świetnie, tak ciekawie. Wciągnęłam się w ten rozdział na tyle, że nawet nie zauważyłam kiedy się skończył! ;) ciesze się że znalazłam twojego bloga, pozdrawiam i buegnr czytać dalej!;*
OdpowiedzUsuńWelcome to the hell xD Najlepsza końcówka!
OdpowiedzUsuńPrawie się popłakałam po końcówce a szczególnie po tekście malfoya...😉 / Patrycja...😆
OdpowiedzUsuńCudownie <3
OdpowiedzUsuń♡♡♡ Końcówka tak w stylu Supernatural ♡♡♡
OdpowiedzUsuń