piątek, 30 października 2015

Nie kochałam go dlatego, że do siebie pasowaliśmy. Kochałam go, bo był sobą.

Każdy z nas marzy o tym, by w życiu wydarzyło się coś cudownego. Coś, co przeczy wszelkim prawom logiki i w gruncie rzeczy nie ma prawa się stać. To zupełnie normalne. Prędzej czy później wyrastamy z marzeń, które stają się dziecinnymi mrzonkami. Odsuwamy młodzieńcze ideały na bok i zaprzątamy sobie głowę tylko poważnymi sprawami oraz problemami świata. W każdym społeczeństwie istnieje jednak uprzywilejowana, niemalże bajkowa grupa, obdarzona pewną niezwykłością. Przed dniem, w którym dowiedziałam się, że i ja do niej należę, często myślałam o tym, że chciałabym, aby wydarzyło się coś, co zmieniłoby moje życie na zawsze, choć nie wiedziałam jeszcze, co by to miało dokładnie być. Jak każde dziecko, marzyłam o czymś niezwykłym, rodem z baśni braci Grimm. Kiedy w moim domu pojawił się pewien ciemnowłosy, niemiły mężczyzna i przy herbacie w salonie powiedział moim rodzicom, że jestem czarodziejką, żadne z nas mu nie uwierzyło. Dopiero, gdy pokazał nam, czym jest magia, wszystko stało się jasne.
Mama powiedziała mi, że nie ma nic przeciwko, bym od września zaczęła naukę w nowej szkole. Tata ją poparł. Ostateczna decyzja jednak należała do mnie i to ja miałam uznać, czy jestem w stanie opuścić dom na cale dziesięć miesięcy. Część mnie mówiła, że powinnam zostać i chodzić do normalnej szkoły ze swoimi dotychczasowymi przyjaciółmi. Cichy, irytujący głosik w mojej głowie powtarzał mi coś przeciwnego. Mówił, że będę żałowała, jeżeli sobie odpuszczę. Perspektywa spędzenia całego roku z ludźmi, którzy byli obdarzeni mocą identyczną jak moja, przemawiała do mnie coraz silniej. Siedziałam w swoim pokoju godzinami, myśląc, czy na pewno tego chcę. W pewnej chwili rozejrzałam się po nim, jak gdybym miała nigdy więcej go nie zobaczyć i zeszłam na dół powiedzieć rodzicom, że chcę podjąć naukę w nowej szkole.
Nie było w niej łatwo, choć miałam wrażenie, że przyswajam wiedzę szybciej niż inni. Nie umiałam znaleźć przyjaciół i to chyba było moją największą bolączką. Nie pomagał mi też fakt, że większość czasu spędzałam w książkach, zgłębiając istotę świata, w którym się znalazłam i że byłam starsza o rok od wszystkich z mojej klasy. W końcu jednak poznałam ludzi, którzy okazali się być kompanami na dobre i na złe. Razem wpadaliśmy w kłopoty i razem z nich wychodziliśmy, choć nie zawsze obronną ręką. Niewiele osób dostawało szlabany częściej niż my, choć ja dostawałam je przecież najrzadziej. Jeszcze częściej traciliśmy, a potem odzyskiwaliśmy, punkty. Stało się to regułą i nawet zaczęto sobie stroić żarty, że kiedy Złote Trio traci ”oczka”, zaraz na pewno otrzyma ich dwa razy więcej. Zdarzały się między nami kłótnie, ale zawsze się godziliśmy. To przecież nieuniknione, gdy spędza się tyle czasu razem. Przeżywaliśmy przy tym wiele przygód. Dużo, dużo więcej niż inni uczniowie naszej szkoły. Niejednokrotnie były one niebezpieczne, ale nie żałuję tego. Dzięki nim mój pobyt w Hogwarcie przewyższał moje najśmielsze oczekiwania. Nie oddałabym tych wspomnień, choćby ofiarowano mi wszystkie skarby świata.
Nawet z perspektywy czasu ciężko mi ocenić, kiedy zaczęło się dziać coś, co na nowo zdefiniowało mnie jako człowieka i członka naszej społeczności, a także spowodowało nieodwracalne zmiany w nas wszystkich. Gdybym miała jednak wybrać jakiś graniczny moment, powiedziałabym, że był to początek czwartego roku mojej – naszej – edukacji, a może nawet kilka dni wcześniej. Z pozoru wszystko było normalnie, a mimo to zupełnie inaczej. Powoli, choć bardzo konsekwentnie, dookoła jedynego świata, który znaliśmy, zaczęła zaciskać się pętla wzajemnej nienawiści, braku zaufania i ukrytego pod pozorami obojętności zła. Wtedy tego nie wiedzieliśmy – albo nie chcieliśmy wiedzieć – że po raz kolejny nadchodzą mroczne dni. Baliśmy się otworzyć oczy i wyjść ze swojej strefy komfortu. W końcu nie mieliśmy wyjścia i musieliśmy to zrobić. Byliśmy zmuszeni stawić czoła naszym największym koszmarom, nie chcąc godzić się na terror, który zaczynał dominować w kontaktach międzyludzkich.
Nikt nie był pewien, komu może ufać. Nigdzie nie byliśmy bezpieczni. Infiltrowany Hogwart przestał być naszym schronieniem.
To chyba właśnie wtedy zakochałam się w kimś, kogo przez ostatnie lata definiowałam jako swojego nieprzyjaciela. Nie wiedziałam, czemu tak się stało i nikomu o tym nie powiedziałam. Bałam się głosów krytyki. Przedziwnym zbiegiem okoliczności okazało się, że czuje to, co ja. Powoli, małymi kroczkami, stawał się jedną z najważniejszych osób w moim życiu, a ja przekonywałam się, że jest mi niezbędny nawet do oddychania. Z nim nawet najtrudniejsze rzeczy stawały się łatwe. Dzięki przyjaciołom wiedziałam, co to bezwarunkowa przyjaźń i i lojalność do ostatniej kropli krwi. On pokazał mi, czym jest miłość. Ta prawdziwa, o której marzą wszystkie dziewczynki, czytając baśnie. Ta, która daje i odbiera, przy której blakną inne uczucia i która wywraca świat do góry nogami, ukazując, jak wspaniałym jest miejscem. Niegdyś ktoś, kogo nie znosiłam, stał się dla mnie motywacją do zmiany na lepsze.
Moi przyjaciele w końcu poznali tę tajemnicę. Choć odczuwałam trwogę, sytuacja rozluźniła się, gdy powiedzieli mu, uśmiechając się przy tym lekko, że pożałuje, jeśli mnie zrani. Ronald wydawał się być zły, ale jedno spojrzenie Harry'ego go uciszyło, czy raczej, nie pozwoliło mu nic powiedzieć. On obiecał wtedy, że tego nie zrobi, a oni, chcąc nie chcąc, musieli mu zaufać. Ja zrobiłam to samo. Wiedziałam, że nie złamie danego mi słowa. Nigdy tego nie robił, choć inni mogli myśleć inaczej. Gdy musieliśmy się rozstać na czas wojny, to dzięki niemu wstałam z łóżka i podejmowałam walkę z poplecznikami kogoś, kto nazwał siebie Lordem Voldemortem.
Pewnego zimowego dnia, gdy stałam na zaśnieżonym wzgórzu i pełniłam wartę, zauważyłam spadającą gwiazdę. Poprosiłam wówczas, by wojna niedługo dobiegła końca, bym mogła go jak najszybciej spotkać. Nie miałam pojęcia, że stał na tarasie swojego domu i pomyślał to samo. Musiało jednak minąć jeszcze kilka miesięcy, zanim dane było spełnić się temu marzeniu. Spotkaliśmy się pewnego, majowego dnia, gdy wszystko miało się rozstrzygnąć. Tego dnia mieliśmy dowiedzieć się, jaka będzie nasza przyszłość. A wtedy popełniłam najgorszy możliwy błąd, choć teraz wszyscy – włącznie z nim – powtarzają mi, że miałam do niego prawo. Ja jednak uważam inaczej.
Ja, Hermiona Granger, mimo że nie miałam ku temu żadnych podstaw, uwierzyłam, że ten, którego kocham, zdradził mnie i moich przyjaciół, przechodząc na stronę mojego największego wroga.

***

Harry szedł powoli błoniami, świadom, że prawdopodobnie są to ostatnie chwile jego życia. Obejrzał właśnie wszystkie wspomnienia Snape'a i czuł, że w środku zaczyna ogarniać go przerażenie, choć przecież tego, co się dowiedział, domyślał się już od dawna. Jego krok był wolny, myśli niespokojne, a serce biło mu raz szybciej, raz wolniej, jakby jego umysł nie potrafił podjąć decyzji, czy poddać się strachowi, czy jednak nie. Powinien być wściekły na byłego dyrektora Hogwartu, że ten zataił przed nim tyle ważnych rzeczy, ale podświadomie czuł, że nie ma  na to czasu. Czy mu się to podobało czy nie, miał zadanie do wypełnienia i musiał mu się poświęcić w stu procentach. Nie było miejsca ani czasu na zastanawianie się. Voldemort czekał, gotów zacząć zabijać, jeśli się nie pojawi. Decyzja została powzięta już dawno temu i nie wahał się, a jednak dałby wszystko, żeby tego nie robić. Inni siedzieli w Wielkiej Sali i rozmawiali, ustalali plan bitwy i tego, jak stawią czoła komuś, kogo nazywali Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Choć nie znosił wojny, wiele by oddał, aby być tam z nimi. Wszedł do Zakazanego Lasu, czując, jak skacze mu ciśnienie, a adrenalina zaczyna krążyć we krwi. Nie miał pojęcia, że ktoś go obserwuje ze szczytu Wieży Astronomicznej. 
Młoda kobieta stanęła w oknie i patrzyła, jak jej były chłopak, którego wciąż kochała, podąża na spotkanie ze swoim przeznaczeniem.
- On już nie wróci - wyszeptała do siebie Ginevra Weasley, a w jej przepełnionych bólem oczach zalśniły łzy. Gdy mężczyzna znikł z pola jej widzenia, opuściła pomieszczenie, a jej serce prawie rozerwało się na strzępy. W tej chwili, choć miała całą rodzinę, nie miała zupełnie nikogo. Tylko on mógł ukoić jej ból, ale go nie było i miał nigdy nie wrócić.
Za jej plecami zgasła jedyna oświetlająca pomieszczenie latarnia.

***

Ręka zadrżała mu, gdy sięgał do kieszeni po różdżkę. Schował ją w rękawie, zbliżając się do małej, oświetlonej blaskiem ogniska polany.
- Panie, on już chyba nie przyjdzie - usłyszał głos zawsze gotowej do zabijania Bellatrix.
- Przyjdzie - odpowiedział zimno Czarny Pan, nawet nie patrząc na swoją niegdyś najbardziej zaufaną wyznawczynię.
- Ale jeśli... - Wciąż nie była przekonana. Nie było jej dane dokończyć, bo czyjś głos jej przerwał.
- Miałeś rację. Przyszedłem - powiedział, stając na plamie światła. Jego postać, prawie lizana płomieniami, nagle wzbudziła strach w niejednym śmierciożercy. Sądzili, że przyszedł, aby walczyć. Determinacja widoczna na jego twarzy przekonywała ich o tym bardzo skutecznie.
- Chcesz pojedynku? - zakpił Tom Marvolo Riddle, a na jego płaskiej twarzy pojawił się lodowaty uśmiech.
- Nie - stwierdził ku zdumieniu wszystkich ten, którego siły dobra nazywały Wybrańcem. - Przyszedłem zrobić coś, aby cię powstrzymać. - Uniósł różdżkę. Rozległ się cichy śmiech tych, którzy bezgranicznie wierzyli w swojego pana. Voldemort uniósł dłoń, od razu ich uciszając.
- A więc dobrze... - zaczął, ale coś nakazało mu przerwać i po raz pierwszy w życiu pokierował się tym instynktem i posłuchał go. - Proszę, udowodnij, czym jesteś w stanie mnie powstrzymać. - Założył dłonie za plecami, a jego twarz rozbłysła upiornie w świetle ogniska. Harry przełknął ślinę, żałując, że nie pożegnał się z Ginny. Ale dobrze wiedział, że nie mógł tego zrobić, że nie puściłaby go, próbując mu wyjaśnić, że na pewno da się to rozwiązać inaczej. Skierował magiczny atrybut ku sobie. Śmierciożercy przenieśli na niego wzrok, jakby nie rozumiejąc, co chce zrobić. Po twarzy Voldemorta przemknął dziwny cień.
- Avada Kedavra - powiedział brunet, ze spokojem patrząc, jak zielony promień podąża w jego stronę. Upadł na ziemię, czując, jak ucieka z niego dusza. Voldemort patrzył na niego przez chwilę w mimowolnym osłupieniu. 
Jego poplecznicy nie śmieli się odezwać.

***
Biel. 
A więc tak wygląda niebo. Czystość, spokój i brak bólu. Spojrzał w dół, na swoje ciało, na którym nie było żadnych ran. Niepewnie dotknął palcami czoła. Tam też nie było blizny, od której zaczął się największy koszmar jego życia. Zatrzymał wzrok na swoich dłoniach. Biło z nich jakieś dziwne światło.
- Z kim chciałbyś się spotkać? - usłyszał nagle pytanie. Rozejrzał się dookoła siebie, ale w pustce dookoła niego nie było nikogo. Nie odpowiedział, intensywnie myśląc nad odpowiedzią. - Kogo ze zmarłych chcesz spotkać? - doprecyzowano.
- Mama, tata - powiedział niemal nieświadomie, biorąc głęboki wdech. Zamknął oczy, wiedząc, że to i tak nie może się spełnić.
- Synu, jestem z ciebie taka dumna - usłyszał głos, który do tej pory kojarzył tylko ze snów.
- Mama? - Wyciągnął do niej ręce, a w jego oczach pojawiły się łzy. - Tata? - Przeniósł wzrok na drugą postać, która zmierzała ku niemu.
- Nie możesz nas dotknąć - powiedziała ze smutkiem Lily. - Jesteśmy tylko duchami. Ale możemy porozmawiać. - Koło niego pojawiło się kilka krzeseł. Usiadł pomiędzy rodzicami, nie wiedząc, na kogo ma patrzeć. - Czy ja… umarłem? - zadał pierwsze pytanie.
- Nie - odpowiedziała ku jego zdziwieniu postać, która też pojawiła się nie wiadomo skąd.
- Syriusz. - Chciał rzucić się ojcu chrzestnemu w ramiona, gdy nagle przypomniał sobie, że nie może ich dotknąć. Widocznie ktoś na górze uznał, że przyda mu się dodatkowe wsparcie i był za to wdzięczny.
- Jesteś taki odważny - powiedział James, uśmiechając się do niego.
- Zawiodłem Sądziłem, że zginie razem ze mną - wyszeptał z goryczą. Schował twarz w dłoniach, naprawdę czując oślepiające wyrzuty sumienia. Poczuł na ramieniu lodowaty dotyk. Uniósł głowę; to Syriusz położył tam dłoń, chcąc dodać mu wsparcia.
- Nie zawiodłeś - powiedział. Lily uśmiechała się, jakby nie mogąc uwierzyć, że ma koło siebie swojego syna. - Nie ma już horkruksów. Jesteś tylko ty i on.
- Więc mogę tam wrócić? - Uniósł czujnie głowę, na powrót czując, że jest w stanie walczyć.
- Oczywiście, że tak - zdradziła mu Lily. - Możesz to zakończyć. Musisz tylko otworzyć oczy.

***

Na twarzy byłego Toma Riddle’a pojawił się przerażający uśmiech.
- Ty - wskazał na Avery’ego Lord. - Weź go. Pójdziesz ze mną. A wy - zwrócił się do reszty - idźcie za nami.
Dziwny pochód ruszył za swoim przywódcą.
Narcyza Malfoy zerkała niespokojnie na spoczywające na rękach jej krewnego ciało młodego chłopaka. Harry Potter nie żył. To nie tak miało się skończyć, ale musiała dopasować się do tego, co się działo. 
Miała przecież syna, który był gdzieś w tłumie i dla którego musiała żyć.

***

Hermiona siedziała w Wielkiej Sali i trzymała Ginny za rękę. Próbowała ją pocieszyć, ale przyjaciółka była zbyt zamknięta w sobie. Nie wiedzieć czemu, twierdziła, że Harry nie wróci, że to koniec, choć kiedy pytała ją, dlaczego tak mówi, rudowłosa uparcie milczała. Uścisnęła mocniej jej dłoń, pragnąc mimo wszystko dodać jej otuchy. Nagle echem od ścian odbił się lodowaty głos. Ginny wysłuchała go spokojnie, a potem wyrwała się z jej uścisku i pobiegła w stronę hogwardzkich błoni. Nie widząc innego wyjścia, podążyła za rudowłosą, zauważając kątem oka, że pozostali obecni również się podnoszą i idą za nią. Wybiegła, rozglądając się za przyjaciółką. Weasley klęczała przy jakimś ciele, leżącym u stóp Voldemorta, a w jej oczach błyszczały łzy. Nie płakała, bo to nie było w jej zwyczaju, ale musiała w jakiś sposób dać upust swoim emocjom.
Brunetka napotkała spojrzenie Lorda Voldemorta. Wyraz jego twarzy świadczył, że jest z siebie bardzo zadowolony. Za nią stanęli pozostali obrońcy szkoły, którzy jeszcze nie zrozumieli, co się stało. Przesunęła spojrzenie na lewą stronę. Zza jednej z masek błysnęły stalowoszare oczy. Podeszła do mężczyzny szybkim krokiem i zdarła mu ją z twarzy.
- Ty… - Brakowało jej słów. Jak on mógł Nie to jej obiecywał. Przesunęła wzrok na jego lewy nadgarstek i tylko dlatego nie zauważyła pobladłej twarzy i bólu w oczach, którego nie był w stanie dłużej ukrywać. - Jak mogłeś mnie tak zdradzić?! - wrzasnęła, powodując wybuch śmiechu wszystkich popleczników Voldemorta. Bezwłosy patrzył na nich z lodowatą radością. Miłość jest dla głupców, dla słabeuszy, wiedział o tym od początku. Nie obchodziło jej, że zdradził zaufanie większości zgromadzonych za nią osób. Najbardziej bolał ją fakt jego zmiany stron, bo przecież to ona za niego poręczyła. - Nienawidzę cię! - krzyknęła, czując, jakby jej serce rozrywano na strzępy. Nie miał znaczenia fakt, że przegrali. Chciała mu tylko wykrzyczeć, jak bardzo nim gardzi. - Jesteś… - Uniosła dłoń i spoliczkowała go. Chwycił ją za nadgarstek, powstrzymując przed kolejnym uderzeniem. Jego wzrok był nieprzenikniony.
- Skończyłaś, Granger? - warknął. Zabolało go to, co dostrzegł w jej wzroku. Ale nie mogła wiedzieć, po prostu nie mogła…
- Draconie, czyżbyś chciał nam coś powiedzieć? - przerwał jej Czarny Pan, ruchem ręki wzywając do siebie swojego sługę. Młody jest inteligentny. Jeśli uzna, że związek ze szlamą był błędem, daruje mu życie i może nawet nie potraktuje Cruciatusem, choć przecież na niego zasłużył.a
- Owszem. - Blondyn chciał odnaleźć jej oczy, ale Hermiona patrzyła w ziemię, unikając jego wzroku. Wciąż jednak stała przy nim, jakby nie umiała się odsunąć. - Jesteś skończony. - Po płaskiej twarzy kogoś, kto nadał sobie miano najgroźniejszego czarownika ostatniego tysiąclecia, przemknął dziwny cień. W jego dłoni błysnęła różdżka, a on przygotowywał się do rzucenia naprawdę mocnego zaklęcia. W tym momencie wydarzyło się kilka rzeczy.
Draco szybkim krokiem przeszedł na stronę obrońców Hogwartu. Za nim podążyła jego matka, która pociągnęła za sobą Hermionę. Choć nikt tego nie widział, Harry poderwał się na równe nogi.
- A teraz - powiedział Wybraniec, przekrzykując gwar, jaki się zrobił - staniesz ze mną twarzą w twarz, jak mężczyzna i będziesz walczył na śmierć i życie. - Wszyscy, jak na komendę, odwrócili się w jego stronę. Ginny, która chwilę wcześniej uczepiła się swetra Billa i w końcu zaczęła płakać, obróciła się na pięcie i chwyciła gwałtownie powietrze w usta. Usłyszała kilka okrzyków zdumienia, ale nie poświęciła im większej uwagi. Jej ciemnowłosy ukochany patrzył w wężowe oczy Voldemorta, ściskając w dłoni swoją różdżkę. Harry żył, był cały i zdrowy, choć ubranie było na nim poplamione i poszarpane, a także oprószone bitewnym pyłem, który wcześniej pokrył wnętrze całego zamku. Magiczny atrybut pojawił się w lewej dłoni jego wroga, od razu przesyłając mu iskry, sygnalizujące, że jest gotowa do walki.
- Chcesz mnie powstrzymać, chłopczyku? - zakpił, zastanawiając się, jakie zaklęcie rzucić na niego jako pierwsze. - Mnie nie można zabić. - To nie była duma, to był fakt, a on mu go po prostu oznajmiał.
- Tak ci się tylko wydaje - zbił spokojnie jego argument Harry. Wszyscy milczeli, zamierając w bezruchu. Tylko Hermiona miała wątpliwości, czy powinna patrzeć, co się dzieje, czy podejść do Dracona i porozmawiać z nim. W końcu została na miejscu i nawet nie zauważyła, że to on podszedł do niej. Splótł ich palce razem, ale wycofała dłoń. Na twarzy blondyna zagościła mimowolna uraza, choć przecież spodziewał się, że może tak zareagować.
- Horkruksy nie istnieją. Teraz zostaliśmy tylko ty i ja - kontynuował brunet, skupiając całą uwagę na przeciwniku, a tak przynajmniej to wyglądało w oczach osób postronnych. W rzeczywistości przypominał on sobie wszystkie zaklęcia i tarcze, których się ostatnio nauczył. Dobrze wiedział, że różdżka Voldemorta nabrzmiewa już jakimś urokiem. Był pewien, iż nie jest to Avada Kedavra Ten morderca na pewno będzie chciał pobawić się z nim jak z każdą swoją ofiarą.
Uchylił się w lewo,  jednocześnie rzucając tarczę, gdy z magicznego atrybutu Czarnego Pana poleciał w jego stronę czerwony promień.
- Nieźle, Potter - syknął. - Ale na ile wystarczy ci sztuczek, których nauczył cię ten stary głupiec? - Beznosy z pewnością miał na myśli Dumbledore’a, Harry jednak nie dał się sprowokować. Zgrabnie unikał mieniącymi się kolorami tęczy promieni. Sam też wysyłał ich całkiem sporo. W międzyczasie otoczył tarczami stronę dobra.
Rozpoczął się taniec śmierci. Zaklęcia  śmigały coraz szybciej, a Harry czuł się coraz bardziej zmęczony. Nieustanne utrzymywanie koncentracji nie było łatwe. Rozproszył się na chwilę, gdy napotkał na sobie wzrok Dracona, który skinął mu niemalże niezauważalnie głową, jakby chcąc dodać mu wsparcia. Hermiona zaczęła się zastanawiać, co oznacza nieme porozumienie między dwoma najważniejszymi mężczyznami w jej życiu. Klątwa tnąca rozcięła Harry’emu policzek.
- Czemu mnie nie zabijesz? - prychnął brunet, ignorując spływającą po jego twarzy krew. Był przyzwyczajony do większego bólu.
- Ależ oczywiście, że zabiję. Nikt nie będzie stawał mi na drodze - powiedział Voldemort, a Harry poczuł, że różdżka jego wroga nabrzmiewa śmiercionośnym zaklęciem. Szybko postawił najbardziej zaawansowaną tarczę, jaką znał, mając nadzieję, że to wystarczy. Na jego twarzy pojawił się rumieniec z wysiłku. - Avada Kedavra! - wrzasnął Czarny Pan. Zaklęcie odbiło się od tarczy. Harry przymknął oczy, bojąc się, że to, co zrobił, nie wystarczy.
Voldemort runął do tyłu z rozkrzyżowanymi ramionami, a jego wąskie źrenice podbiegły do górnej krawędzi szkarłatnych oczu. Tom Riddle padł na posadzkę z pustymi rękami, a jego ciało skurczyło się i zwiotczało. Z podobnej do głowy węża twarzy znikł wszelki wyraz, zagościła w niej pustka. Voldemort był martwy, zabiło go jego własne odbite zaklęcie. *
Część Śmierciożerców była zbyt zszokowana, aby rzucić się do ucieczki. Zakon z kolei szybko przeorganizował swoje szeregi i nawet najmłodsi należący do Gwardii Dumbledore’a, zaangażowali się w akcję rozbrajania popleczników martwego czarnoksiężnika.
- Zginiesz, szlamo! - wrzasnęła Bellatrix Lestrange, która chyba jeszcze nie zrozumiała, co się właśnie stało. Gwałtownym ruchem wyjęła różdżkę i wycelowała w Hermionę, która jakby przyrosła do ziemi, nie wiedząc, co ma robić. Draco zasłonił ją swoim ciałem, niewerbalnie blokując zaklęcie ciotki. Kobieta uchyliła się od śmiercionośnej klątwy, koncentrując całą uwagę na uniknięciu zaklęcia. W tym samym momencie złapał ją Kingsley i skinął blondynowi głową, jakby w podziękowaniu za to, co zrobił.
- Draco, ja… - powiedziała Hermiona po chwili milczenia, podczas której toczyła się między nimi rozmowa.
- Nic nie mów - odparł. Pobladła, a jej oczy zrobiły się większe.
- Ale… - próbowała wytłumaczyć.
- Nic nie mów - powtórzył. - Chodźmy stąd. - Chwycił ją za dłoń i pociągnął w stronę zamku. Poddała się jego woli, zastanawiając się, co mu powie i jak wytłumaczy to, co zrobiła. Wciągnął ją do pustej klasy i zamknął za nimi drzwi, dodatkowo zabezpieczając je zaklęciem.
- Draco, ja… - zaczęła znowu.
- Milcz - przerwał jej brutalnie. - Teraz ja mam ci coś do powiedzenia.

***

- Harry. - Rzuciła się w ramiona ukochanego Ginny. - Merlinie, Harry. Myślałam…
- Ciii. - Przygarnął ją do siebie, wtulając twarz w jej rude włosy. - Już wszystko dobrze, nic nam nie grozi…
- Ale… Byłeś martwy… - jąkała się, a po jej twarzy płynęły łzy ulgi.
- Już dobrze. - Przycisnął ją do siebie mocniej. Uniosła twarz do góry. - Będzie dobrze, zobaczysz.
- Obiecujesz? - wyszeptała, bojąc się, że jeśli odezwie się zbyt głośno, magiczna chwila pryśnie.
- Obiecuję. - On również szeptał, pochylając ku niej głowę i napotykając na swojej drodze jej usta. Pocałował ją, czując, że świat teraz może być tylko lepszy.
Za ich plecami wschodziło słońce.

***

Draco wyciągnął ku niej dłonie, odsłaniając lewy nadgarstek. Wstrzymała gwałtownie oddech, znów zauważając na jego skórze czarny tatuaż i splotła ręce na piersi. Dostrzegł jej pełne wyrzutu spojrzenie i cofnął się o krok.
- Zapewne chcesz, żebym ci wszystko wytłumaczył, prawda? - zapytał cierpliwie, prostując plecy.
- Byłoby miło - prychnęła.
- Więc daj mi mówić - powiedział spokojnie. Wiedział, że przyjdzie dzień, w którym będzie musiał jej o tym powiedzieć i gdzieś w głębi duszy trochę się tego bał. Miał jednak świadomość, że ona musi się dowiedzieć, bo to jedyna opcja, by wszystko zrozumiała.
- Do ruchu oporu przeciwko Voldemortowi dołączyłem jeszcze przed wybuchem wojny. - Chciała poinformować go, że wie, ale jedno jego spojrzenie skutecznie ją od tego powstrzymało. - Snape był szpiegiem, wiedziałem o tym, odkąd przyszedłem do Dumbledore’a. Dyrektor poprosił mnie, żebym również szpiegował. Zgodziłem się. Nie miałem tylko pojęcia, że dostanę jako zadanie zabicie go. Nie powiedziałem mu o tym. Nie miałem… - zawiesił na chwilę głos. - Nie miałem dość odwagi, a ty jesteś pierwszą osobą, której o tym mówię. Zrobił to za mnie Snape.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? - zapytała, na powrót dostrzegając jego przemęczoną twarz i liczne blizny na rękach oraz pozostałych częściach ciała.
- Nie mogłem - prychnął. Przecież to było takie oczywiste… - Z tego samego względu musieliśmy się ukrywać i dlatego twoi przyjaciele złożyli przysięgę, że nikomu o nas nie powiedzą, gdy nasz związek wyszedł na jaw. Wyobrażasz sobie, co by się działo? Chroniłem nas, to oczywiste, ale ciebie przede wszystkim.
- Ja… - Chciała przyznać, że nie miała pojęcia i podziękować mu za to, co zrobił, ale zabrakło jej słów. Bo jak miała dać mu do zrozumienia, i to bez uniknięcia patosu i górnolotnych stwierdzeń, którymi się brzydziła, że podziwia go za tę decyzję i że tak naprawdę to jest z niego dumna? Nie wiedziała, jak to zrobić, bo czuła jednocześnie wstyd, że uwierzyła, iż on mógłby ją porzucić na pastwę wroga, tym bardziej, że chwilę później uratował jej życie.
- Tak, wiem, nie wiedziałaś. Tak miało być. - Ton jego głosu dawał jej do zrozumienia, że czuje się bardzo zraniony. - A teraz możesz wyrzucić z siebie to, co chciałaś mi wykrzyczeć wcześniej.
- Ja… - znowu zawiesiła głos. Głupie słowa. Zazwyczaj zawsze wiedziała, co chce mówić, ale dziś wszystko ustawiło się przeciwko niej. - Wiesz, że…
- No dalej. - Jego głos był przesiąknięty kpiną. - Nienawidzisz mnie? Żałujesz? Przecież to ty za mnie poręczyłaś.
- Przestań! - krzyknęła. - To wcale nie tak!
- A więc jak? Po prostu powiedz, że mnie nienawidzisz, od razu będzie ci lepiej. - Jego słowa ją zabolały, ale wiedziała, że ma rację, kpiąc z niej. Źle zareagowała. Bo wszystko, co zrobił, zrobił dla nich…
- Ja cię nie nienawidzę - wyszeptała, robiąc ku niemu krok. Spojrzał jej w oczy, mrużąc je niebezpiecznie. - Ja cię kocham. Dlatego to tak zabolało, gdy zobaczyłam, że stoisz po ich stronie - szeptała, jak gdyby podniesienie głosu o ton lub dwa miało zepsuć magię tej chwili. Patrzył jej w oczy, bojąc się przerwać między nimi kontakt. - Nie masz pojęcia, co czułam… Jakby mój świat się skończył. To dzięki tobie walczyłam, to wspomnienie o tobie pozwalało mi wstawać z łóżka, gdy miałam wrażenie, że nic nie ma sensu. Byłeś moją siłą. W tamtej chwili miałam wrażenie, że straciłam wszystko.
- Byłem? - wychrypiał. Był zmęczony tym wszystkim, ale po prostu musiał wiedzieć. Bez tego nie byłby spokojny, a właśnie tego potrzebował przede wszystkim.
- Byłeś - potwierdziła. - Bo teraz wojna się skończyła. Nie ma Voldemorta. - Wzdrygnął się, ale nie zwróciła na to uwagi. - Nie ma śmierciożerców. I - dodała figlarnie, uśmiechając się do niego szeroko - w końcu możesz zabrać mnie na normalną randkę.

***

Lord Voldemort powiedział kiedyś Harry’emu, że nie ma dobra i zła, że istnieje tylko potęga. Choć mój przyjaciel jest silny i mądry, wiem, że wtedy się zawahał. Riddle obiecał przywrócić do życia jego rodziców. Kto z nas nie rozważyłby takiej propozycji, mając w perspektywie odzyskanie najbliższych? Podjął wtedy dobrą decyzję, choć musiało mu być niewiarygodnie ciężko ze świadomością, że ktoś próbuje wykorzystać jego tęsknotę za prawdziwym, normalnym domem i kochającą rodziną jako kartę przetargową w odzyskaniu Kamienia Filozoficznego. Po tym wydarzeniu stał się moim wzorem i dobrze o tym wie, choć wrodzona skromność nakazuje mu zaprzeczać.
Wracając jednak do dobra i zła… Nie zgadzam się z tymi słowami. Dobro i zło nieustannie istniały obok siebie i istnieć będą. Granica pomiędzy nimi jest bardzo krucha i zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie próbował ją przekroczyć. Dopóki jednak będę żyła, zawsze znajdę siłę do walki o swój świat. Możecie się zastanawiać, dlaczego i skąd ją wezmę. Ale wyjaśnienie jest najprostsze we Wszechświecie. Miłość jest siłą, która dodaje skrzydeł.
Ja, Hermiona Granger, pokochałam Dracona Malfoya wbrew wszystkim prawom logiki i wiem, że on czuje do mnie to samo. Uczynił mnie szczęśliwą i twierdzi, że zrobiłam to samo dla niego, choć ja po prostu trwam u jego boku. W chwilach dobrych i złych, w dzień i w nocy, gdy nękają go bitewne koszmary i boi się, że wojna może się jeszcze kiedyś powtórzyć. Nigdy nie wiemy przecież, co wydarzy się jutro. Jednego jednak jestem pewna: dopóki będzie stał u mojego boku, jestem w stanie zrobić wszystko. 
Bo miłość jest najpotężniejszą siłą we Wszechświecie.

* cytat za “Harry Potter i Insygnia Śmierci”, rozdział 35, pt. “King’s Cross”

***

czytam = komentuję

3 komentarze:

  1. Chyba wydrukują ją i oprawię w ramkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie przeczytałam nagłówka i tylko takie:"gdzie ja to już czytałam" no nic szkoda że już to przeczytałam ; ( jest cudowna nie da się o tym nic więcej powiedzieć. Czekam na nowy rozdział mam nadzieje że nabierzesz weny i inspiracji, jestem z Tobą! ;)
    Julka

    OdpowiedzUsuń
  3. Nieco inaczej, ale i tak mi się podoba :) Z resztą, chyba nie było jeszcze tekstu, który bym u Ciebie skrytykowała, tak sądzę.
    A już najbardziej podoba mi się tekst o normalnych randkach i nie-nienawidzeniu. Uroczo :)
    Całuję,
    A.

    OdpowiedzUsuń