wtorek, 13 września 2016

Rozdział 1. "Bo wypadek to dziwna rzecz. Nigdy go nie ma, dopóki się nie wydarzy..."

Mała dziewczynka szła dworcem King’s Cross i rozglądała się po nim z zainteresowaniem. Jechała do Hogwartu - szkoły, w której miała rozwijać swoje magiczne zdolności. Jej rodzice rozmawiali cicho między sobą, komentując nowe dla nich rzeczy i pozwalając jej chłonąć widoki nieznanego dotąd świata.
- Hermiona. – Głos matki wyrwał ją z rozmarzenia. – Musisz już iść. Pociąg zaraz odjeżdża.
- Tak, mamo. – Uśmiechnęła się dzielnie, choć zdawała sobie sprawę, że będzie tęsknić. Stanęła na palcach i pocałowała kobietę w policzek.
- Zobaczymy się na święta. Może nawet uda nam się pojechać na kilka dni na narty. – Uniosła kąciki ust pani Granger. Dziewczynka skinęła głową i zniknęła w pociągu, niemalże natychmiast wpadając na stojącą nieopodal, dumnie wyprostowaną postać.
- Uważaj, jak chodzisz – burknął chłopak.
- Przepraszam. – Zarumieniła się pod wpływem jego oceniającego spojrzenia. – Jestem Hermiona. A ty?
- Jesteś czystej krwi? – zapytał, ignorując jej pytanie oraz wyciągniętą dłoń i lustrując ją wzrokiem.
- Chyba nie - odparła. – Ale ja nawet nie...
- Chodź, idziemy. – Ciemnoskóry chłopak odciągnął od niej blondyna. – Znalazłem wolny przedział.


* * *


Dziewczynka weszła do przedziału, gdzie siedział rudy chłopak i jego towarzysz, w którym już wcześniej rozpoznała Harry’ego Pottera.
- Przyszłam do was, bo reszta zachowuje się jak dzieci – wyjaśniła. Ciemnowłosy gestem wskazał jej siedzenie i już otwierał usta, by coś odpowiedzieć, gdy nagle drzwi znów się rozsunęły.
- A więc to prawda? W tym przedziale siedzi słynny Harry Potter? – spytał właściciel platynowej grzywki i bladoniebieskich oczu, na którego wcześniej wpadła tuż za drzwiami pociągu.
- Tak, to ja – odparł zagadnięty, zastanawiając się, czego chce od niego ten chłopak.
- Crabbe, Goyle. – Przedstawił towarzyszących mu goryli. – Ja nazywam się Malfoy. Draco Malfoy. - Sposób, w jaki zaakcentował swoje imię i przede wszystkim nazwisko, wyraźnie dał im do zrozumienia, że z racji czystości krwi i arystokratycznego pochodzenia ma się za lepszego od całej ich trójki. Ron całą siłą woli powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. Harry wyglądał na zdegustowanego, a Hermiona przyglądała się trójce chłopaków z nieskrywaną ciekawością.
- Nie warto się przyjaźnić z gorszymi – kontynuował blondyn. – Mogę ci w tym pomóc. – Wyciągnął do chłopca z blizną dłoń, nie zauważając jego niechętnego spojrzenia.
- Dzięki – odburknął Harry – ale sam umiem ocenić, kto jest gorszy. Oni na pewno nie są.
- Uważaj, Potter. – Malfoy obejrzał się przez ramię. – Chyba nie chciałbyś skończyć jak twoi rodzice? – Zaśmiał się złośliwie i opuścił przedział.
- Wow, to co mu powiedziałeś, było mocne. – Ron natychmiast skomentował jego zachowanie .
- Dziękuję, Harry – powiedziała cicho Hermiona.


* * *


- I kiedy się polubiliście? – spytała dziewczyna. – Następnego dnia?
- Nie, kochanie – roześmiała się Hermiona. – Ani następnego dnia, ani w ogóle w pierwszej klasie. W zasadzie można powiedzieć, że darliśmy koty niemalże non stop przez kilka lat.


* * *


- Ty będziesz następna, szlamo. – Głos stojącego naprzeciw chłopaka przedarł się do jej uszu poprzez hałas, jaki robili inni uczniowie. Przed oczami pojawiły się jej mroczki. Nie zdawała sobie sprawy, że przestała oddychać, dopóki nie poczuła, jak Harry ściska mocno jej dłoń, a jej płuca na nowo wypełnia życiodajny tlen.
Nauczyciele jeszcze coś mówili, ale nie słuchała ich. Jej umysł zasnuła złość. Gdy tylko uczniowie zaczęli się rozchodzić, wyrwała się z mocnego uścisku bruneta i pobiegła do swojego dormitorium, słysząc za sobą złośliwy, głośny śmiech Ślizgonów.
Opadła na kolana przy łóżku i dopiero wówczas poczuła łzy, które moczyły jej policzki. Szlama? Jak on mógł? W czym był lepszy? No w czym?!
Doświadczenie mówiło jej, że w niczym, a przynajmniej, że czysta krew nie czyni go lepszym czarodziejem. Otarła oczy. Obiecała sobie, że już nie zapłacze z jego powodu.
Nigdy więcej.


* * *


- No i co? – powiedział z triumfem. – Udało mi się. Wasz przerośnięty przyjaciel straci to hipocośtam. Ojcu wypłacili odszkodowanie, a jak dobrze pójdzie, to w przyszłym roku będziemy mieć nowego nauczyciela, tym razem porządnego, no i w końcu człowieka.
Hermiona spojrzała na niego z wściekłością. Czuła, że zaraz ją rozerwie od środka, jeśli czegoś nie zrobi. Nim ktokolwiek zdążył się zorientować, blondyn trzymał się za twarz, a ona masowała zaczerwienioną dłoń.
- Ała, wariatko, prawie złamałaś mi nos – warknął.
- To go nie wtykaj w nieswoje sprawy. – Tym razem to z jej głosu przebijała satysfakcja.
- Będę robił to, co zechcę – zakpił.
- Więc licz się z konsekwencjami – ostrzegła go.
- Mnie one nie dotyczą. – Pokręcił głową w rozbawieniu. Nos już przestawał go boleć, więc mógł się z nią podrażnić.
- Dotykają wszystkich prędzej czy później – powiedziała gniewnie, a on tylko roześmiał się pogardliwie, nie wierząc w ani jedno jej słowo.


* * *


- Naprawdę go uderzyłaś? – niedowierzała córka.
- Tak. – Uśmiechnęła się szeroko do tego wspomnienia.
- Był zły? - zainteresowała się dziewczyna.
- Podejrzewam, że wściekły. I jeszcze się nie lubiliśmy – dodała szybko, widząc pytające spojrzenie dziewczyny.


* * *


- Co ty robisz? – Głos Moody’ego odbijający się echem od ścian korytarza spowodował, że Harry odwrócił się natychmiast, sprawdzając, do kogo zwraca się nauczyciel.
Zauważył, że Malfoy chowa różdżkę do kieszeni. Przygryzł wargę, nie chcąc się roześmiać, bo mina profesora nauczającego obrony przed czarną magią nie wróżyła nic dobrego. Harry miał nadzieję, że jego wróg dostanie szlaban, który choć trochę utrze mu nosa. Tak się jednak nie stało. Ku jego zdumieniu, nauczyciel wyjął różdżkę. Machnął nią i nagle zamiast wysokiego, szczupłego blondyna leżała przed nim mała fretka. Parsknął śmiechem, a za jego przykładem poszli wszyscy inni uczniowie, zgromadzeni dookoła niego. Nawet Ślizgoni nie umieli utrzymać powagi. Zauważył, że na zewnątrz prowizorycznego okręgu stoi Hermiona. Przywołał ją do siebie ruchem ręki, nie chcąc, by straciła to wybitnie zabawne widowisko.
Dziewczyna stanęła koło Harry’ego niepewnie, marszcząc brwi. Była ciekawa, co się dzieje i czemu wszyscy się śmieją. Przyjaciel nachylił się jej do ucha i nakreślił w kilku słowach zaistniałą sytuację.
- Co pan tu robi? Co to za zbiegowisko? – Głos profesor McGonagall przerwał im zabawę.
- Uczę – odparł spokojnie Moody.
- Czy to jest uczeń?! – Nauczycielka transmutacji była w szoku.
- Aktualnie jest to fretka – odparł spokojnie nauczyciel OPCM, opuszczając zwierzątko na ziemię. McGonagall machnęła wściekle różdżką i po chwili na podłodze leżał łypiący na wszystkich gniewnie blondyn.
- Nic do mnie nie mów – mruknęła Hermiona, a Harry spojrzał na nią dziwnie. – Muszę to zapamiętać na zawsze – wyjaśniła. – Draco Malfoy, zdumiewająco skoczna tchórzofretka – powiedziała na głos, a wszyscy znów parsknęli śmiechem.


* * *


- Krum? – Hermiona szła korytarzem do łazienki, gdy nagle zatrzymał ją czyjś głos.
- Od kiedy to znany na cały świat zawodnik Quidditcha leci na kujonicę?
- Odwal się, tleniona fretko -  westchnęła, bardziej znudzona niż obrażona. Tego wieczoru nic nie mogło jej zepsuć humoru. Nic ani nikt. – Chyba że tym razem chcesz naprawdę poczuć, jak boli złamany nos.
- Jedno proste słówko, Granger. No, spróbuj, proszę nie zaboli, a może będę milszy...
- A powiesisz się, jeśli poproszę? – spytała z nieśmiałą nadzieją.
- Bo jeszcze pomyślę, że twój iloraz inteligencji znacznie się obniżył w wyniku przebywania z pewnymi tępymi osobnikami. - Nie umiał sobie darować złośliwości.
- Idź się utop - poradziła mu i zniknęła za rogiem, nie mając zamiaru tracić czasu na tą dyskusję.


* * *


- I już wtedy go kochałaś? - niecierpliwiła się.
- Nie. Wtedy się nie znosiliśmy. - Hermiona dla kontrastu była nad wyraz spokojna.
- Więc kiedy? – pytała dalej.
- Napisał do mnie, a ja odpisałam. Choć wtedy nie wiedziałam, że to on.
- Kiedy się dowiedziałaś?
- W Hogwarcie, poznałam sowę, która przynosiła mi listy.


* * *


Pewien blondyn miotał się po swojej ogromnej sypialni, nudząc się i roztrząsając czwarty rok swojej edukacji w Hogwarcie. To była chyba największa porażka, nie ze względu na zbliżające się SUMy, ale przez jego zachowanie, towarzystwo w które się wplątał i wśród którego był zmuszony spędzać większość czasu. Głowę zaprzątała mu też ona. Księżniczka Gryffindoru, najmądrzejsza czarownica od czasów Roweny Rawenclav, ładna, inteligentna i po prostu zwyczajnie inna od dziewczyn, które znał...
Usiadł przy biurku i zaczął coś szybko pisać na kawałku pergaminu. Potem przywołał sowę i, przyczepiwszy jej listek do nóżki, pozwolił jej odlecieć. Założył ręce za plecy i znów zaczął krążyć po pokoju, zastanawiając się, czy odpisze. W zasadzie sądził że nie, bo to przecież byłoby co najmniej absurdalne, on- arystokrata, czystokrwisty czarodziej, i ona, dziewczyna mugolskiego pochodzenia, która od kilku lat skutecznie działała mu na nerwy, mieliby ze sobą pisać, rozmawiać, chcieć się lepiej poznać? Oczywiście, nie podpisał się imieniem i nazwiskiem, wiedział, jakby na to zareagowała, a tak przynajmniej, zakładając oczywiście jej dobrą wolę, mógł z nią trochę porozmawiać. W którymś liście się podpisze i wtedy to ona zdecyduje, czy chce kontynuować tą znajomość.
Nagle zmaterializował się przed nim skrzat domowy.
- Nicpoń bardzo przeprasza, że przeszkadza, ale panicza ojciec prosi na obiad.
- Już idę. - Odszedł od okna i zszedł na dół. Wszedł do jadalni i usiadł przy stole.
- Spóźniłeś się, Draconie - zauważył Malfoy senior.
- Przepraszam. Nie czuję się najlepiej - skłamał beznamiętnie, nie patrząc mu w oczy.
- Lucjuszu, skoro źle się czuje, to może nie powinien iść dziś z nami na ten bal? - zasugerowała Narcyza z troską, a syn ze zdumieniem stwierdził, że jeszcze nigdy nie był jej tak wdzięczny.
- Nie gadaj bzdur, Narcyzo. Oczywiście, że z nami pójdzie. Obiecałem Astorii, że tam będzie - zignorował ją mąż. Dracon wywrócił oczami.
- Nie jestem głodny - powiedział. - Pozwolisz matko, że wrócę do siebie? - spytał grzecznie.
- Oczywiście - odparła kobieta. - Prześpij się albo po prostu odpocznij. Wiesz, że późno wrócimy. Powinieneś być w dobrej formie – powiedziała ciepło. Lucjusz spojrzał na nią ze złością, ale nie odezwał się ani słowem.
- Tak, matko - odpowiedział machinalnie chłopak i zniknął. Trzasnął głośno drzwiami sypialni, wiedząc, że jego rodzice i tak tego nie usłyszą. Natychmiast zauważył siedzącą na biurku sowę i aż otworzył usta ze zdumienia.
Odpisała...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz