- I naprawdę potrzebowałaś aż tyle czasu, żeby zorientować się, czyja to sowa?
- Nie. Takich ptaków było w szkole dużo. A literka D, którą się podpisywał… Coż, nie tylko jego imię się od niej zaczyna.
- A jak często ze sobą pisaliście?
- Hm… Na początku co drugi, trzeci dzień, a potem codziennie.
- O czym?
- O szkole, nauczycielach. Często pytał mnie o moje ulubione rzeczy. Wymienialiśmy się pomysłami na wypracowania, w zasadzie o wszystkim i o niczym.
- To teraz opowiedz o tym, jak się dowiedziałaś, że to on. I jak zareagowałaś.
- Dobrze – uśmiechnęła się do wspomnień Hermiona.
***
Siedziała przy stole i wpatrywała się w tosta, zastanawiając się, kim jest jej tajemniczy rozmówca. Podejdzie do niej? Może w końcu się odezwie? Minęły już dwa tygodnie odkąd wrócili do Hogwartu i dalej tylko wymieniali listy. Czasem komplementował jej wygląd, innym razem dorzucał żart na temat jej ogromnej wiedzy, co dowodziło, że był to ktoś z jej rocznika. Raz czy dwa w jej głowie pojawiała się myśl, kto to mógł być, szybko jednak odsuwała od siebie tę myśl. To było niemożliwe. Ta korespondencja sprawiała jej przyjemność, ale chciała - musiała - dowiedzieć się, kim jest ten ktoś. Wiedziona ciekawością, pewnego dnia do nóżki sowy, którą wysłała ukradkiem z sowiarni przyczepiła kawałek czerwonej wstążki, chcąc zobaczyć, przed kim wyląduje.
- Hermiona! – zawołała ją nagle Luna. Dziewczyna chwyciła kielich i odwróciła się, ale nie spojrzała w stronę przyjaciółki. Do sali właśnie wleciał ptak z kawałkiem wstążki przy nodze. Uważnie śledziła jego lot, by dowiedzieć się, przed kim usiądzie. Nagle wypuściła kielich z dłoni. To niemożliwe.
- Wszystko w porządku? – spytała Parvati, podnosząc naczynie.
- Tak – mruknęła niezbyt przekonywująco brunetka, co jednak wystarczyło, by druga Gryfonka z powrotem zajęła się swoim śniadaniem.
Czyżby prawie całe lato korespondowała ze swoim największym wrogiem?!
***
Dwudziesta druga
Dracon leżał na łóżku w swoim pokoju. Myślał o reakcji Granger, gdy ta zorientowała się z kim pisała całe lato. Wtedy nie było mu do śmiechu, teraz trochę bardziej. Minę miała świetną, wiele by dał, żeby zobaczyć ją jeszcze raz. W sumie… Nie spodziewał się, żeby miała ochotę jeszcze do niego napisać. Gdyby napisał list w tym stylu co w wakacje, na pewno by to zignorowała. Uśmiechnął się do siebie. Miał już plan, jak skłonić ją do odpisania na jego list. Jeśli odpowiednio to rozegra, może nawet się z nim spotka. Sięgnął po pióro i pergamin, położył na kolanach książkę jako podkładkę i zaczął szybko pisać.
***
“Cześć, Granger.
Masz już odpowiedź na to, z kim pisałaś całe lato.
Zszokowana?
Ciekawe, czy odważysz się ze mną spotkać, czy stchórzysz?
Możesz sama zaproponować miejsce i czas. Jeśli masz dość odwagi.
Malfoy
PS. Moim ulubionym nauczycielem nie jest Flitiwck. Jest nim Snape, ale gdybym Ci wcześniej napisał, za szybko byś się zorientowała, kim jestem, a ja nie miałbym takiej zabawy. Swoją drogą, całkiem nieźle się z tobą pisało. Nie wiedziałem, że największa kujonka w historii Hogwartu ma poczucie humoru i łamie regulamin.”
***
- Lubił Snape’a?
- Tak. Był Ślizgonem, to oczywiste, że go lubił.
- Ale tego Snape’a, którego wujek Harry nazywa czasem wrednym nietoperzem? Tego, który uratował wam życie?
- Dokładnie tego samego.
- Musiał być masochistą.
***
Miotała się wściekle po swojej sypialni. Jak śmiał? No jak? Jakim prawem?
Pewnie chciał się zabawić, założył się z kimś albo chciał jej zrobić (głupi) dowcip. No bo czego mógłby od niej chcieć? Ale była głupia. I naiwna też. Ale nieważne. Więcej do niego nie napisze. Choćby nie wiem co. I tylko chwilowo przez głowę przemknęła jej myśl, że ta korespondencja była miła. Uspokój się, to tylko Malfoy - nakazała sobie natychmiast. Rozmyślania przerwała jej sowa, która wleciała przez uchylone okno do pokoju, wypuściła z dzioba kolejny list i wyleciała z powrotem. Niechętnie sięgnęła po kopertę, dobrze zdając sobie sprawę, że jeśli tego nie przeczyta, nie da jej to spokoju, i rozłożyła zapisaną drobnym pismem kartkę.
***
„Tchórzysz?
Wiedziałem, że tak będzie!”
***
„Skąd mam wiedzieć, że to nie jakiś głupi dowcip? Twój albo Twoich rzekomych przyjaciół?”
***
„Masz moje słowo. Chyba, że wolisz, żebym złożył Przysięgę Wieczystą.”
***
„Nie ufam Ci. Ale przysięgi składać nie musisz.”
***
„Czyli spotykamy się dzisiaj? Gdzie i o której, Gryfoneczko?”
***
„Wieża Astronomiczna. 22.”
***
„Super. Do zobaczenia!”
- Taaa – mruknęła do siebie Hermiona. – Super, nie ma co – westchnęła głęboko
i podeszła do szafy. Lepiej, żeby nie widział jej w piżamie.
***
Czekał na nią oparty o ścianę na szczycie Wieży Astronomicznej. Gdy tylko weszła, obrócił się ku niej z kpiącym uśmieszkiem na wąskich wargach.
- Widzę, że Gryfoneczka nie stchórzyła, jestem pod wrażeniem - zakpił.
- Cześć - burknęła niechętnie.
- Jak leci? - zapytał krótko.
- Co? - zmarszczyła brwi.
- Zapytałem, jak leci. Ale jak chcesz, możemy zacząć inaczej. Gdzie byłaś w wakacje?
- We Włoszech - odpowiedziała zdziwiona. Zaciągnął ją tu, żeby rozmawiać
o wakacjach?
- Gdzie dokładnie? – ożywił się lekko, porzucając kpiący ton. Włochy znał jak własną kieszeń.
- W Weronie. I w Rzymie.
- W Weronie? Tym mieście od „Romea i Julii” tego angielskiego gramaturga? A wiesz, że Julia była czarodziejką i dlatego udało się jej oszukać rodziców?
- Tak, w tej Weronie. I mówi się ‘dramaturg’ – poprawiła go. – Nie miałam pojęcia o Julii. Skąd to wiesz?
- Jak chcesz, pokażę ci jutro magiczną, oryginalną wersję. Tam to wszystko jest opisane – zaproponował.
- Jasne – ucieszyła się, ale nie dała nic po sobie poznać.
- O dziewiątej w bibliotece?
- Okay. Ale pilnuj, żeby nikt cię nie widział. Moja reputacja mogłaby na tym ucierpieć.
***
- Denerwował cię?
- Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo.
- A mimo to się z nim spotykałaś? Po co?
- Bo mimo tego, jaki był, czy raczej pokazywał, że był, miał swoją inną twarz.
- Inną to znaczy jaką?
- Trochę milszą niż na co dzień. No i miewał przebłyski normalności. A opowiadałam ci, jak biegaliśmy po szkole w nocy i prawie nas przyłapali?
- Mamo, ty i łamanie regulaminu?!
- Zdarzało mi się. To jak, chcesz wiedzieć czy wolisz się dziwić?
- No pewnie, że chcę. Opowiadaj!
***
Nieużywana sala eliksirów
- No i wyobraź sobie, że... - nagle podniósł dłoń, uciszając ją. Spojrzała na niego
z oburzeniem. Potrząsnął głową i zaczął nasłuchiwać.
- Filch idzie – wyjaśnił. Zaniepokoiła się trochę. - Ufasz mi? - spytał z przebiegłym uśmiechem.
- Tak - odpowiedziała.
- No to chodź. - Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. Wybiegli na korytarz i ruszyli
w stronę lochów. Po chwili usłyszeli za sobą kroki woźnego. Hermiona pobladła trochę.
- Nie martw się - uspokoił ją szeptem. Obrócił się i w biegu rzucił kilka zaklęć w przeciwną stronę niż biegli. Potem wciągnął ją do pierwszej klasy z brzegu i rzucił Muffliato. Zaczął się głośno śmiać, a ona po chwili poszła w jego ślady.
To chyba wtedy pomyślał, że mają realne szanse, żeby się zaprzyjaźnić.
Następnego dnia rano, podczas śniadania
Dumbledore wstał i zastukał w kielich. Hermiona spojrzała na niego zdumiona.
- Wczoraj wieczorem pan Filch doniósł mi, że po korytarzach biegali jacyś młodzi ludzie. Nie dał rady ich złapać, ale kazał przekazać, że jeśli kiedykolwiek to się powtórzy, uczniowie ci będą mieli szlaban do końca roku. - Spojrzał uważnie po wszystkich stołach i usiadł. Hermiona uśmiechnęła się szeroko.
- Herm? Co cię tak rozbawiło? - spytał Harry.
- Nic takiego. Ciekawe, kto to mógł być - zmieniła temat.
- Na bank jakiś Ślizgon - odpowiedział Ron. - Tylko oni mają takie pomysły.
Oj, gdybyś tylko wiedział, kto wczoraj był z tym Ślizgonem... - uśmiechnęła się, tym razem w duchu, Hermiona i zajęła się śniadaniem.
***
Siedziała w Wielkiej Sali i roztrząsała ich rozmowę z poprzedniego wieczora. Było… Bardzo miło. Dracon okazał się być bardzo inteligentny, błyskotliwy, nawet jego dowcip był zdecydowanie bardziej wyrafinowany niż zazwyczaj. Podniosła wzrok i zauważyła, że na nią patrzy. Uniosła lekko kąciki ust, na tyle by wiedział, że to do niego, ale by nikt inny tego nie zobaczył. On natomiast skinął jej głową, żałując, że nie może do niej podejść. Potem odwrócił się do Zabiniego, nie chcąc, by – jak się umówili – ktoś zauważył te małe grzeczności pomiędzy nimi.
W trakcie lekcji siedziała rozmarzona, robiąc nieuważnie notatki. Myślała o nim i o tym, że nie mogła nie zauważyć, że się zmienił. W lato wyszczuplał, zrobił się bardziej umięśniony, jego oczy nabrały jakiejś szczególnej wyrazistości, nie był też tak arogancki jak kilka miesięcy wcześniej. Coś się w nim zmieniło, wydoroślał i zmienił się, (bardziej) zdecydowanie na plus. Na swój własny sposób podobało się jej to, bo gdzieś tam w głębi duszy czuła, że to już inny człowiek i że naprawdę warto się z nim zaprzyjaźnić.
Kilka godzin później, po skończonych zajęciach, Hermiona siedziała w salonie i kończyła pisać wypracowanie dla Snape’a na eliksiry. Oprócz niej w pokoju było tylko kilka osób: Ron, gapiący się ukradkiem na Lavender, Harry dowcipkujący z Ginny, Colin Creevey z bratem, zapewne wymyślający, jak prześladować Harry’ego tak, by nie miał pojęcia, kto to robi, i kilkoro pierwszaków, którzy odpuścili sobie ostatnią lekcję. Nagle przez otwarte okno wleciała sowa i wylądowała przed nią. Wiedziała, że to od niego. Odczepiła od nóżki ptaka liścik i wtedy zauważyła, że w dziobie trzyma też kwiat. Uśmiechnęła się lekko i pozwoliła ptakowi odlecieć. Niecierpliwie otworzyła złożoną w pół karteczkę.
„Uśmiech to pół pocałunku” – przeczytała. Spojrzała na trzymaną w dłoni białą różę. Wyraźnie dał jej do zrozumienia, że zna mowę kwiatów. Czerwona oznaczałaby miłość, żółta zazdrość lub szczęście, biała była symbolem szacunku i chęci przyjaźni. Tyle mogła mu dać, to przecież nie było takie trudne.
To był pierwszy raz, gdy dostała od niego kwiaty.
***
„Powiedz, jak ci minął dzień
O czym był wczorajszy sen?
Mów mi, o czym tylko chcesz,
Ja słucham,
Czytam z Twoich ust”
~ „Hej, hej i jeszcze raz”
- Pomyślałem, że spodoba ci się ta książka.
- Dziękuję – uśmiechnęła się. – Faktycznie, dawno chciałam ją przeczytać… Skąd ją masz?
- Biblioteka ojca – wyjaśnił. Pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Macie wiele książek, prawda? – spytała, mając nadzieję, że będzie to dobry pretekst do przedłużenia rozmowy.
- Któregoś dnia mogęcię tam zabrać – zaproponował.
***
- Zmieniłaś mnie – zauważył.
- Ja? Niby jak?
- Nawet McGonagall pochwaliła mnie za zmianę nastawienia do Longbottoma. W życiu bym się o to nie podejrzewał, ale tobie ciężko odmówić. I za to cię uwielbiam.
- Wiem – odparła skromnie i, jak przystało na rodowitą Gryfonkę, zarumieniła się.
***
„Pod twardą zbroją wstydliwości swojej
Grotów miłości wcale się nie boi;
Szydzi z nawału zaklęć oblężniczych,
Odpiera szturmy spojrzeń napastniczych,
Nawet jej złota potęga nie zjedna”
~ William Sheakspeare
- Ziemia do Granger. – Pstryknął jej palcami przed twarzą, wyrywając ją z zamyślenia. Analizowała właśnie kolor jego oczu, zastawiając się, czy są bardziej szare, czy niebieskie. Doszła do wniosku, że teraz, gdy już się przyjaźnią, może rozmyślać o takich rzeczach.
- Tak – odparła szybko. – Masz rację.
- Czy ty wiesz, o co cię spytałem? – zapytał z rozbawieniem.
- Eeee… - zawahała się, nie chcąc się przyznać, że w pewnym momencie przestała go słuchać.
- Zapytałem, czy pójdziesz ze mną na randkę. – Uśmiechnął się szeroko, widząc jej zmieszaną minę.
***
- I co było dalej?
- Zaczęliśmy się spotykać. Był dla mnie całym światem. Nauczył mnie pewności siebie. Nie wyobrażałam sobie życia bez niego.
- Więc czemu…?
- Słuchaj. Wszystko ci opowiem. Ale zanim odeszłam… Wydarzyło się kilka zabawnych rzeczy i ktoś nas przyłapał. I przysłał mi kwiaty do Nory. Miałam problem z wytłumaczeniem, od kogo to.
- Domyślam się – roześmiała się Rose.
***
„Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.”
~ Wisława Szymborska
- Będę tęskniła. – Musnęła ustami jego policzek.
- Ja też – wyznał, sadzając ją przed sobą na biurku. – Może moglibyśmy się spotkać
w wakacje?
- Nie wiem – mruknęła. Zmrużył oczy.
- To nie dlatego, że nie chcę – pospieszyła z wyjaśnieniem. – Jadę z rodzicami do Francji, a potem do Nory. Może być ciężko się urwać.
- No tak. My też jedziemy, do kuzynki matki, która mieszka w Hiszpanii. Ale mamy listy.
- Dokładnie – przyznała mu rację i pocałowała go.
***
Półtora miesiąca później
Hermiona, Ron i Harry szli ulicą Pokątną. Gdzieś tam kilka metrów dalej podążał za nimi Hagrid.
- No i w ogóle, Harry, jesteś kapitanem, a więc liczę na fory na testach – mówił Ron,
a Hermiona kierowała nim lekko, posyłając Harry’emu rozbawione spojrzenie. Ich rudy przyjaciel był tak zaaferowany tym, co mówił, że dziewczyna już dwukrotnie uratowała go od wpadnięcia na latarnię lub przed zdemolowaniem śmietników. Harry przewrócił oczami w rozbawieniu.
- Uważaj jak łazisz, rudzielcu. – Hermiona nie zdążyła powstrzymać Rona i ten wpadł
z impetem na Dracona Malfoy’a. Już otworzył usta, żeby mu odpyskować, gdy blondyn odwrócił się od niego.
- A tobie, Granger, kto podbił oko? Chcę mu posłać kwiaty. – Na wargi wypłynął mu kpiący uśmiech. Kurczę, że też musieli wpaść na niego akurat tego dnia. Bawiła się jakimś wynalazkiem Freda i George’a, z którego wyskoczyła mała piąstka i nabiła jej pod okiem wielkiego siniaka.
- Sama sobie podbiłam – zarumieniła się, czując na sobie intensywność jego spojrzenia. Opowie mu, gdy wrócą do szkoły, teraz nie miała możliwości, żeby to zrobić. Miny jej przyjaciół byłyby absolutnie bezcenne, gdyby zaczęła rozmawiać z nim na środku Pokątnej, ale nie chciała tego robić. Jeszcze nie. Podniosła dumnie głowę i wyminęła go, a Harry i Ron podążyli za nią.
- Trzeba było powiedzieć, że chcesz dostać ode mnie kwiaty – krzyknął za nimi. Ledwo powstrzymała Rona od rzucenia się na arystokratę, usiłując się nie uśmiechać. Wiedziała, że za ich plecami blondyn śmieje się od ucha do ucha, myśląc o tym samym, co ona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz